Grzech nudy
Czytając „Zakazane Imperium” Nelsona Johnsona można zrozumieć na czym polega mistrzostwo serialu Wintera.
Naturalna kolej rzeczy nakazuje w pierwszej kolejności przeczytać literacki pierwowzór, a dopiero potem sięgnąć po ekranizację kinową, czy też, jak w przypadku „Imperium”, telewizyjną. Kultura lubi jednak drwić z tej zasady i do masowej świadomości dopuszczać najpierw filmy i seriale, książki spycha na boczny tor. W wielu przypadkach wręcz trzeba zżymać się na taki proceder i kręcić nosem, że książka sto razy lepsza, że Clooney w „Solaris” to porażka, że wyobrażałem to sobie inaczej.
W przypadku „Zakazanego Imperium” nie trzeba.
Pisząc o książce Johnsona nie da się uniknąć myśli o serialu. Bo aż dziw bierze, że tak mało atrakcyjna pozycja stała się punktem wyjścia do stworzenia jednego z najlepszych seriali w dziejach telewizji. Na ekranie iskrzy, Steve Buscemi gra rolę życia, akcja toczy się wartko, postaci drugoplanowe są wyraziste i charyzmatyczne, a Atlantic City lat dwudziestych poprzedniego wieku jest odwzorowane w najdrobniejszym szczególe. Serial ma styl i klasę. Książka oferuje jedynie suchą opowieść i mało wciągający zbiór faktów.
Na plus trzeba zapisać, że „Zakazane Imperium” na papierze jest niezwykle szczegółowe. Autor nie pomija żadnej daty, nie zapomina o żadnym nazwisku. Bo sama historia Atlaltic City i Enocha
L. Johnsona (twórcy serialu „ukryli” go pod nazwiskiem Nucky Thompson) jest znakomita i bogata. Tętni i pulsuje, pobudza wyobraźnie i jest doskonałym fundamentem pod wielką książkę. Sęk w tym, że łatwo jest się w tym wszystkim pogubić i potrzeba wysokiej klasy fachowca przy przejrzyście spisać wszystkie dzieje. Kilkakrotnie przyłapałem się na wertowaniu wstecz w celu przypomnienia sobie kim był ten i ten, a wcale nie należę do nieuważnych czytelników. Tym większe ukłony należą się Terence’owi Winterowi, gdyż był w stanie udźwignąć ciężar przedstawionego materiału i sprzedać go w tak fascynujący sposób, a przede wszystkim uniknąć największego grzechu, jakiego dopuścił się
N. Johnson, grzechu nudy.
Literackie „Zakazane Imperium” broni się jedynie jako kronika opisanych w książce czasów. Jako archiwum lat dwudziestych i album pamiątkowy legendarnego miasta gangsterów, szemranej polityki i nielegalnego alkoholu. Jest wspomnieniem, a ściślej mówiąc relacją z działalności postaci, które odegrały znaczącą rolę w kształtowaniu Stanów Zjednoczonych. Jednak to właśnie serial jest ich wiarygodnym portretem. Obrazem ludzi z krwi i kości, ludźi współczujących i ludzi bezwzględnych.
W porównaniu z emocjonalnym i intensywnym kinem Wintera literatura Johnsona plasuje się gdzieś pomiędzy książką telefoniczną a instrukcją „Monopoly”. Czyta się ją bez żadnej refleksji.
Michał Baniowski