Otwierając najnowsze dzieło J. R. R. Tolkiena wydane po raz pierwszy w Polsce, rozpoczynamy wielką i podniosłą przygodę rodem z arturiańskich legend. Wielka szkoda, że przygoda ta kończy się tak szybko i zmienia się w przystępnie napisany komentarz przeznaczony głównie dla miłośników Tolkiena bądź pieśni arturiańskich.
Zacznijmy jednak od początku. Christopher – trzeci syn Tolkiena wyznaczony przez niego na opiekuna swej spuścizny literackiej – stanął przed dylematem, który sam opisuje we wstępie do „Upadku króla Artura”, który jakiś czas temu pojawił się na księgarnianych półkach. Chodziło głównie o to, by osoby przyciągnięte do książki przez znane nazwisko jej autora nie mające żadnej konkretnej wiedzy o poematach, których bohaterami byli rycerze Okrągłego Stołu, mogli znaleźć informacje o kontekście wydarzeń opisanych w dziele jego ojca.
Sam poemat jest niestety niezmiernie krótki. Według Christophera, J. R. R. Tolkien porzucił go, skupiając swą uwagę na innym projekcie, bardziej fantastycznym, który w przyszłości miał zapewnić mu tytuł ojca literatury fantasy. Dodatkowo, na parzystych stronach znajdziemy wersję oryginalną, która pozwoli nam docenić poetycki kunszt Mistrza, który zdecydował się w XX wieku napisać poemat aliteracyjny rodem z wieków średnich. Powoduje to jednak, że na 262 strony wydanej przez wydawnictwo Prószynski i S-ka książki tytułowy poemat przetłumaczony na język polski zajmuje jedynie 13%!
Reszta to komentarze autorstwa Christophera Tolkiena. Tolkien junior korzysta z rękopiśmiennych notatek i zapisków ojca, by drobiazgowo prześledzić ewolucję poematu. Pokazuje, jak ojciec w różnej mierze wykorzystywał poszczególne tradycje. Robi to w sposób bardzo skrupulatny, kreśląc z konieczności uproszczony obraz tematyki arturiańskiej obecnej w średniowiecznej literaturze.
Czytelnik może dowiedzieć się o istnieniu takich dzieł, jak aliteracyjny poemat „Morte Arthure” z XIV-wiecznej Anglii, „The Tale of the Death of Arthur” autorstwa Thomasa Malory’ego, francuski romans prozą „Mort Artu” oraz angielski stroficzny poemat „Morte Athur”. Christopher Tolkien pokazuje nam niemal wers po wersie, którą tradycję wybrał jego ojciec w konkretnym miejscu. Wywód młodszego Tolkiena pozwala nam dostrzec różne sposoby ukazywania kluczowych postaci poematu: Lancelota, Gawena, Mordreda. Jeden z esejów zamieszczonych w książce ukazuje także paralele między „Upadkiem króla Artura” a „Silmarillionem”, co z pewnością stanowi gratkę dla zagorzałych tolkienistów.
Przekład pań Staniewskiej i Sylwanowicz z oczywistych względów nie zachował aliteracyjnego charakteru oryginału, ale konsekwentne trzymanie się przyjętego wzoru rytmicznego oraz znacząca dawka archaizacji tekstu nadały polskiej wersji poematu odpowiedniego stylu i powagi.
Tolkien, podejmując się napisania aliteracyjnego poematu heroicznego w tradycji arturiańskiej, pomimo zarzucenia pomysłu na dość wczesnym etapie, wpisał swe nazwisko do grona piewców nieśmiertelnej i ponadczasowej legendy o męstwie, honorze, przyjaźni i miłości.
Nie powinniśmy się smucić, że „Upadek króla Artura” liczy tylko 35 stron – niecałe 1000 wersów. Prawdopodobnie właśnie dzięki decyzji o porzuceniu poematu świat ujrzał „Hobbita” a następnie „Władcę pierścieni”. Dlatego powinniśmy oddać należny hołd dziełu, które ustąpiło miejsca innym i potraktować „Upadek króla Artura” bardzo poważnie.
Michał Surmacz