Ulica Nadbrzeżna. Cudowny Czwartek. John Steinbeck. Prószyński i S-ka 2012
Niekiedy bycie ignorantem można uznać za prawdziwy dar. Naprawdę. Zasada ta działa zwłaszcza wtedy, gdy człowiek musi trochę pościemniać, a nie wie, jak się do tego zabrać. Ignorant może bowiem postawić i zacząć rozwijać dowolną tezę, w najmniejszym nawet stopniu nie przejmując się czymś tak banalnym, jak trzymania się prawdy. Dlatego też bez cienia skrępowania mogę napisać następujące słowa: coraz częściej promowana jest literatura o wydźwięku skrajnie pesymistycznym. Jakieś dowody? Nie. Tak mi się po prostu wydaje, a jako rasowy ignorant nie odczuwam potrzeby weryfikowania wyżej przedstawionego poglądu. Choć z drugiej strony spróbujcie przypomnieć sobie dobrą powieść, w którym motywy przewodnie nie dotyczyłyby upadku gatunku ludzkiego, czy tego, jak to nasze żywoty są marne, nic nie warte i w ogóle nic tylko mrok, syf i kilometr mułu. Ciężko, nie? Nic dziwnego, że człowiek chodzi później przez cały czas struty – w pracy źle, w portfelu pustki, perspektyw żadnych, nadziei znikąd wypatrywać nie można, a tu na dodatek nawet i w ukochanych książkach nie sposób znaleźć ukojenia.
Tylko usiąść i płakać – tyle pozostało uczynić.
I gdy już myślałem, iż skazany będę na czytanie wyłącznie tych wszystkich dołujących pozycji po kres mego istnienia, w ręce wpadły mi dwie, choć wydane w jednym tomie, dzieła Johna Steinbecka – „Ulica Nadbrzeżna” i „Cudowny Czwartek”.
Ludzie zamieszkujący ulicę Nadbrzeżną mogą uznawać się za prawdziwych farciarzy – otóż między nimi przebywa bóg. Dobra, właściwie to pół-bóg. No niech będzie, może i z tym pół-bogiem to też przesada, ale faktem jest, iż lokator laboratorium biologicznego – zwany Doktorem – wśród ludzi cieszy się szacunkiem przeradzającym się niekiedy w nabożną cześć. Bo ten Doktor to taki równy gość – każdemu doradzi, pomoże, a i dolara pożyczy chętnie (na wieczne oddanie rzecz jasna). Jak kogoś takiego nie kochać? No nie da się! Dlatego miłują go wszyscy – Mack i chłopaki, Dora i dziewczyny z lokalu „Pod Niedźwiedzią Flagą”, sklepikarz Lee i wiele innych osób – zaś problemy Doktora…
Problemy Doktora stają się problemami całej ulicy Nadbrzeżnej.
Steinbeck, który w swoich książkach nie stronił od bardzo krytycznej oceny czasów, w jakich przyszło mu pisać, akurat w „Ulicy...” i „Cudownym Czwartku” postanowił pójść w zupełnie inną stronę i stworzyć powieści eksponujące prostą i ponadczasową wartość, jaką jest przyjaźń. To właśnie dzięki amerykańskiego nobliście przekonamy się także, jak olbrzymia siła tkwi w społeczności lokalnej, jak ważnym jest, by umieć czerpać z własnego życia przyjemność, nawet wtedy, gdy nie grozi nam piastowanie zaszczytnych funkcji lub szybkie wspinanie się po szczeblach kariery, wreszcie poznamy nie tak oczywistą dla wszystkich prawdę, iż nie warto odwracać się od innych ludzi, zwłaszcza, gdy ci gotowi są wyciągnąć ku tobie pomocną dłoń…
Historia nie jest tu przesadnie skomplikowana, ale uwierzcie mi – akurat w tym przypadku działa to na korzyść obu powieści: dzięki temu to, co ma nam do przekazania Steinbeck brzmi o wiele bardziej wiarygodnie i skuteczniej trafia do czytelnika. Nie sposób nie wspomnieć o świetnie napisanych, oryginalnych postaciach zamieszkujących ulicę Nadbrzeżną – zwłaszcza zachwyca tutaj osoba Macka i jego ferajny, czyli miejscowych pijaczków i lekkoduchów. Mack bowiem to prawdziwy król noszący szaty biedaka, stoik nad stoikami, czarujący drań o oratorskich umiejętnościach godnych najsprawniejszych specjalistów Public Relations, geniusz, który mogąc osiągnąć wszystko, postanowił nie mieć niczego. A jego brawurowe plany, wprowadzające więcej chaosu i zamieszania niż pozytywnych skutków, a które napędzają fabułę? Rewelacja, naprawdę.
Wypada też pochwalić wydawnictwo Prószyński i S-ka za nie wypuszczanie na rynek „Ulicy…” i „Cudownego Czwartku” osobno – gdyby czytać je nie za jednym zamachem, a w odstępie kilku miesięcy, obie pozycje sporo by na tym straciły.
Dzięki takim powieściom jak „Ulica Nadbrzeżna” i „Cudowny Czwartek” choć na chwilę – na te pięćset, sześćset stron – mogłem z ulgą zapomnieć o własnych obawach i lękach, obserwując życie bohaterów, którzy, choć nie są wolni od trosk, potrafią jednak stawić im dzielnie czoła. A że to tylko fikcja, gdyż w rzeczywistości ludzie, zamiast darzyć się szacunkiem i życzliwością traktują drugą osobę niczym śmiecia, gotowi bez żadnego powodu sprowadzić cię do poziomu i skopać przy pierwszej nadarzającej się okazji? Życie.
Michał Smyk