Spójrz mi w oczy. Lisa Scottoline. Prószyński i s-ka 2012
Lubię dobrze skrojone amerykańskie filmy sensacyjne i kryminalne. Rzadko jednak wybieram je świadomie, decydując wcześniej, co obejrzę – raczej akurat właśnie przysiadam gdzieś na chwilę, zerkam na telewizor i zaczyna wciągać mnie AKCJA. W sumie mam już iść, ale chętnie dowiedziałabym się, co będzie za chwilę... I tak, scena po scenie, coraz bardziej zaintrygowana, siedząc coraz bardziej niespokojnie (jeśli film jest dobry, to trzyma w napięciu!) oglądam do samego końca.
Książka Lisy Scottoline jest dokładnie jak scenariusz dobrze skrojonego amerykańskiego filmu.
Dziennikarka, samotnie wychowująca adoptowanego synka, przypadkiem znajduje ulotkę ze zdjęciem zaginionego dziecka, które do złudzenia przypomina małego Willa. Fotografia nie daje jej spokoju, zaczyna więc drążyć – krok po kroku, dzięki internetowi i wszczętemu na własną rękę śledztwu dowiaduje się prawdy, która okazuje się zaskakująca i nieprawdopodobna, ale jednocześnie logiczna i zrozumiała. Mamy właściwe – nieustannie wzrastające – tempo akcji, które kumuluje się na ostatnich kilkunastu stronach, bohaterów z klasy średniej, z którymi można by się utożsamić – przeciętnych w atrakcyjnym znaczeniu tego słowa: nie przesadnie pięknych, bogatych i utalentowanych. Trudno oderwać się od kart tej książki, to z pewnością prawda – jak podczas oglądania filmu akcji, tutaj odkłada się moment oderwania od lektury, myśląc, że może jeszcze jedną stronę, może jeszcze dwie; akcja urywa się zazwyczaj pod koniec krótkich (dwu-, trzystronicowych minirozdziałów), by z całym impetem rozwinąć w kolejnych.
O ile zatem dosyć lubię tego typu filmy, rzadko sama je wybieram, oglądam je mimochodem, gdzieś przy okazji– nie jestem więc pewna, czy chcę wybierać takie właśnie powieści, z definicji bowiem od książki oczekuję więcej. To nie ma być tylko dobrze opowiedziana historia. Ma budzić jakieś podskórne emocje, skojarzenia, przemyślenia i refleksje; ma uderzać, trafiać i oddziaływać. Również powieść koncentrująca się na AKCJI powinna, w mojej ocenie, spełniać to zadanie. Być może, jako entuzjastka twórczości Agathy Christie (jej autoironicznych dialogów i znajomości natury ludzkiej, której głęboka świadomość dociera do czytelnika mimochodem, podczas lektury kolejnych tomów) i klasyki Arthura Conan Doyle’a za wiele oczekuję bądź co bądź od kryminału – jednak nie był to najlepszy kryminał, jaki przeczytałam w życiu, choć – podkreślę raz jeszcze – spełnia wymagania gatunku.
Jest historia, która chwyta za serce, tajemnica, śledztwo, wątek miłosny i – SPOILER! – morderstwo, a także inne, niezbyt jasne sprawy z przeszłości. Jest przyzwoicie i całkiem w porządku – dla przykładu, zdecydowanie podoba mi się wejście w akcję, nieskalane zbędnymi wstępami, wprowadzeniami czy długimi ozdobnikami. Zupełnie jak w filmie! Za to dialogi bywają okropnie męczące – miejscami drętwe i sztuczne, całkiem aliterackie, pozbawione żywotności i prawdopodobieństwa – nie wiem jednak, czy to wina tłumacza, czy autorki, nie będę się więc nad nimi pastwić. Podczas czytania przypomniał mi się film "Głębia oceanu" z Michelle Pfeiffer, którego fabuła jest podobna (choć nie tożsama) do historii opowiedzianej w "Spójrz mi w oczy". Obejrzałam więc go ponownie. I rzeczywiście – lubię dobrze skrojone amerykańskie filmy; dobrze skrojone amerykańskie powieści z wątkiem akcji w tle też bywają niczego sobie, pod warunkiem, że zależy nam właśnie na typowym przedstawicielu gatunku
Hanna Pokorska