"Smok Griaule", Lucius Shepard, MAG 2012
Światowa i polska fantasy smokami stoi. Tańczył już z nimi Martin, a i inni wielcy nie gardzili gadzimi królami. Oczywiście, wszyscy i tak wiemy, iż najznamienitszym przedstawicielem smoczego rodu jest nasz wawelski zuch, a Smaug i reszta co najwyżej mogą mu szpony szlifować. Dwadzieścia osiem lat temu swoją cegiełkę w kwestii zionących ogniem bestii dołożył Lucius Shepard, publikując w amerykańskiej edycji magazynu „Fantasy & Science Fiction” opowiadanie „Człowiek, który pomalował smoka Griaule'a”. Ten dość krótki tekst do dzisiaj może zaskoczyć niejednego czytelnika niekonwencjonalnym podejściem do, wydawałoby się, absolutnie oklepanego tematu: Griaule – miast fruwać swobodnie w przestworzach i siać postrach wśród maluczkich – od tysięcy lat leżał uśpiony w dolinie Carbonales, ani myśląc spalić chociażby jedną, małą wioseczkę. Co oczywiście nie oznaczało, iż dla zamieszkujących te tereny ludzi obecność olbrzymiego potwora była na rękę. I tu następował drugi nietuzinkowy pomysł, jaki zrodził się w głowie Sheparda: tym, który miał wyzwolić ludzkość spod niewidzialnego jarzma smoka, nie był rycerz w lśniącej zbroi, a prosty malarz, niejaki Meric Cattanay. Artysta ani myślał porywać się na bestię z mieczem i smokobójcą wolał stać się w inny, znacznie bardziej dziwaczny sposób...
Tak właśnie, moi drodzy, Lucius Shepard zapoczątkował legendę o Griaule'u, której kulminacyjnym punktem stało się wydanie wszystkich smoczych opowiadań w jednym tomie. W Polsce owa pozycja ukazała się w sygnowanej przez wydawnictwo MAG "Uczcie wyobraźni". Właściwa książka, we właściwej serii, można by rzec, albowiem UW to prawdziwa perełka na naszym rodzimym rynku. Krótka piłka: "Accelerando", "Rzeka bogów", "Nakręcana dziewczyna", "Ślepowidzenie" – to wszystko są tytuły z "Uczty...", i o każdym z nich można pisać właściwie w samych superlatywach, tworząc pieśni pochwalne opiewające ich oryginalność, rozmach, klimat, brawurowość – cechy, które MAG-owska seria stara się promować (oczywiście, zdarzają się w niej i słabsze powieści, takie jak "Trojka" lub "Podziemia Veniss", ale stanowią one mniejszość).
No dobrze, to co z tym smokiem? Leży tak sobie i nic? Ogonem nie zamacha, łapą nikogo nie zmiażdży, dziewicy nie pożre, rycerza nie ubije? Ano nie. Jak już wcześniej starałem się zasygnalizować, historie stworzone przez Sheparda nie mają nic wspólnego z klasyczną młócką fantasy rodem z "Dragonlance". Ci z was, którzy w latach szkolnych uczęszczali na lekcje religii, zapewne pamiętają nagminnie powtarzany przez katechetów i katechetki argument, który stosowany był zawsze, gdy ze strony uczniów padało jakieś pytanie dotyczące nieścisłości, czy to w Biblii, czy w nauce kościoła (inna sprawa, iż owe pytania były zazwyczaj żałosnymi próbami zabłyśnięcia przez młokosów, którym wydawało się, iż są tacy bystrzy): zwykły śmiertelnik nie jest w stanie w pełni zrozumieć zamiarów Boga, ani pojąć Jego istoty. Wszelka próba rozszyfrowania i przewidzenia planów Najwyższego, z góry musi być skazana na porażkę, gdyż sami będąc niedoskonałymi, w żaden sposób nie możemy dotknąć tego, co wad i ograniczeń jest pozbawione. Działania Wszechmogącego nie mogą być więc pozbawione logiki, a nasze wątpliwości wynikają wyłącznie z ułomności ludzkiego umysłu.
Griaule, moi drodzy, to nikt inny, a właśnie Bóg, którego ktoś złośliwy wykopał z Nieba, wpakował w smocze ciało, jednocześnie odzierając Go z wszech mocy i zmuszając do poddania się tyrani czasu i przestrzeni. A pisząc bardziej skrótowo: Griaule to Bóg, którego wpływ człowiek potrafi dostrzec i zrozumieć. Skąd taki pomysł na opowiadania? By móc w sposób jasny, pozbawiony metafizycznego bełkotu ukazać kruchość i nieistotność istot ludzkich wobec bytów potężniejszych od siebie (świetna „Piękna córka łowcy łusek”). A „Człowiek, który pomalował smoka Griaule'a”? Czyż nigdy nie słyszeliśmy o osobach starających się wypełnić odczuwaną w sobie pustkę dogłębną wiarą i poświęceniem się Najwyższemu? I czyż tego samego nie robi właśnie Meric Cattanay, który na próbę zabicia Griaule'a (czyn ten jest wręcz wymuszony na malarzu przez smoka, nie ma więc tu mowy o świadomej walce z bóstwem, a raczej nieświadomym, acz z czasem uzmysławianym sobie, wypełnianiu jego woli) zmarnuje prawie cały swój żywot? W „Łusce Taborina” zaś gadzi król bez litości poświęca tysiące człowieczych żywotów, by wyrwać się z ograniczających jego moc materialnych łańcuchów, by móc zając należne mu w niebiosach miejsce.
Kwintesencją shepardowej konwencji jest opowiadanie „Ojciec kamieni”. To właśnie w tej historii – procesu sądowego pewnego mężczyzny oskarżonego o morderstwo, który utrzymuje, iż zrobił tylko to, co kazał mu Griaule - autor największy nacisk kładzie na mityczny wpływ smoka na ludzkie umysły. Czy faktycznie posiadamy wolną wolę? Może zabójca kapłana tylko kłamie, chcąc uniknąć kary? Ale jeżeli tak, to dlaczego używa kłamstwa tak niewiarygodnego? A gdyby tak wszystko to i tak stanowiło misterny smoczy plan, do którego powodzenia konieczne jest przekonanie wszystkich biorących w nim udział postaci, iż postępują zgodnie z własnymi chęciami?
I jakim zaskoczeniem musi być dla czytelnika „Czaszka” – podjęta przez Sheparda próba demitologizacji boskiego oblicza Griaule'a; o ile wcześniej smok zdawał się być upadłym Wszechmogącym, tak główny bohater zamykającego zbiór opowiadania stawia zgoła zupełnie inną tezę – iż ogniste bestie tak naprawdę nie wyróżniały się ponadprzeciętną inteligencją i mądrością, a jedynie to my, ludzie - żyjąc przed nimi w strachu - przydaliśmy im przymiotów istot wyższego rzędu.
Prawdziwa uczta dla wyobraźni, moi drodzy.
„Smok Griaule” nie jest pozycją dla wszystkich. Specyficzny styl, jakim posługuje się Lucius Shepard – historie raz opowiadane są w konwencji baśni, a kiedy indziej czytelnik może mieć wrażenie, iż ma do czynienia z reportażem, lub suchym, pozbawionym emocji relacjonowaniem wydarzeń przez anonimowego badacza smoczych dziejów – a także powolny, pozbawiony nieprawdopodobnych zwrotów akcji, czy scen walki, sposób budowania atmosfery i książkowego świata, wielu czytelnikom może nie przypaść do gustu. Kochaj, lub nienawidź. Z drugiej strony, czy naprawdę wartościową powieścią można nazwać wyłącznie taką, która podoba się każdemu, kto ją tylko dotknie?
Polecam. Shepard nie stworzył kolejnego czytadełka, prostego w odbiorze, do przeczytania w kilka godzin i jeszcze szybszego zapomnienia. Właśnie za takie książki jak „Smok Griaule” kocham fantastykę – przy użyciu niezwykłych, fantastycznych narzędzi, autor stara rozprawić się ze starymi, spotykanymi od tysiącleci dylematami ludzkimi. I na dodatek robi to w sposób brawurowy.
Ogień.
Michał Smyk