Czasem dzieje się tak jak w tym przypadku i najwcześniejsze utwory danego autora wydawane są u nas najpóźniej, na fali popularności pisarza. Zagorzali fani mogą zaspokoić swój czytelniczy głód i zakupić to, co w końcowym rezultacie nie zawsze ich usatysfakcjonuje.
„Słuchaj pieśni wiatru” i „Flipper roku 1973” to pierwsze dwie pozycje w tak zwanej trylogii (bądź tetralogii) Szczura, których kontynuacją jest „Przygoda z owcą” i (nie zawsze liczone) „Tańcz, tańcz, tańcz”. Nienazwany z imienia główny bohater, jego przyjaciel Szczur, chiński barman o imieniu Jay, a także Naoko z „Norwegian Wood” na kartach odkrywają przed czytelnikiem swoje wcześniejsze perypetie.
W książce panuje leniwa atmosfera, a czas mierzyć można nałogowo palonymi papierosami. Dwudziestoparolatkowie żyją z dnia na dzień pogrążeni w onirycznej, nierzeczywistej atmosferze, która dla osób niekompatybilnych z wrażliwością Murakamiego zda się być jedynie bezczynnym, bezcelowym marazmem. Egzystencjalna zaduma z klasyką muzyki rozrywkowej w tle trwa niespiesznie, a akcja – jeśli można w ogóle o niej mówić – sunie do przodu w tempie zamroczonego ślimaka. Niesamowity to kontrast z obrazem kraju, który w okresie, kiedy dzieją się wydarzenia opisane w książkach, mógł pochwalić się największym w świecie tempem rozwoju gospodarczego. Murakami przedstawia Japonię prywatną, osobistą, ograniczoną do wąskiego kręgu swoich bohaterów – Japonię niezwykłą, która trafiła do serc czytelników na całym globie.
W obu mikro-powieściach wyraźnie już widać styl Japończyka, ale brakuje mu jeszcze intrygi, która na równi ze stylem zadecydowała o jego wyjątkowości. Wydane w Japonii przed bez mała 30 latami powieści pokazują, że Murakami zdradzał już wówczas potencjał, któremu brakowało jedynie odpowiedniej treści, by rozwinąć się, wznieść na wyżyny i osiągnąć w samej tylko ojczyźnie pisarza sprzedaż rzędu 50 tysięcy egzemplarzy kolejnej książki zatytułowanej „Przygoda z owcą”. To właśnie w niej stworzył Murakami bardziej zwartą, spójną i pełną napięcia fabułę, która wciągnęła czytelników do reszty i zapewniła mu rzeszę wiernych miłośników.
Warto jednak przeczytać nową pozycję Muzy nie tylko po to, aby poznać wcześniejsze losy znanych z następnych powieści postaci. „Słuchaj pieśni wiatru” i „Flipper roku 1973” można przeczytać także dla charakterystycznej dla Murakamiego egzotycznej poetyckości i odrębności kulturowej, jego barwnych, nietuzinkowych porównań oraz bardzo oryginalnych wątków, wokół których tworzy fabułę swych książek (mając w pamięci szczątkowość fabuły, zwłaszcza w przypadku „Słuchaj pieśni wiatru”). Hipnotyczna moc automatu do flipperów, która prowokuje głównego bohatera do poszukiwań zakończonych w mistycznej atmosferze, bezpruderyjne bliźniaczki w łóżku narratora, pogrzeb łącznicy elektrycznej - to tylko niektóre pomysły wykorzystane przez autora w jego pierwszych niewielkich utworach.
Polacy, podobnie jak przedstawiciele innych nacji należących do zachodniego kręgu kulturowego, zostali zauroczeni przez Japończyka, który odmalowuje na kartach swych powieści magiczny świat spoza naszych europejskich snów. Czytelnicy mogą się lekko rozczarować brakiem rozbudowanej fabuły, ale Murakami pozostanie Murakamim i nikomu nie przyjdzie do głowy żałować zakupu „Słuchaj pieśni wiatru” i „Flippera roku 1973”, które uzupełnią domową kolekcję dzieł japońskiego pisarza.
Michał Surmacz