Schizopolis. Grzegorz Butkiewicz. Novae Res 2017
Zdawać by się mogło, że Grzegorz Butkiewicz wypracował sobie skuteczny schemat pisania chwytliwych opowiadań dla nastolatków lub ludzi w wieku okołomłodzieżowym, poprzez poruszanie w swojej twórczości, możliwie jak najbardziej popularnych, wziętych z jakichś internetowych top trendy, zainteresowań młodych ludzi – narkotyki, alkohol, zaburzenia psychiczne – od borderline do schizofrenii paranoidalnej, rewolucyjna, romantyczno-inteligencka poezja ociekająca spleenem i podsycająca marzenia, pościnanych zawczasu, młodych głów, duszonych przez utarte schematy społeczne. Otóż nie.
Na Schizopolis składa się dziesięć opowiadanek, w dużej mierze utkanych z telegraficznych zdań, banalnych, przepełnionych komunałami literackimi opisów i sztucznych dialogów. Nie mogę odebrać sobie tej przyjemności, aby nie posłużyć się przykładem:
„Zbliżył się do miejsca, skąd dochodziły głosy, i zobaczył dwie nagie dziewczyny, które całowały się w gęstych zaroślach. Na widok obcego mężczyzny przestraszyły się i zaraz zaczęły się ubierać.
– Przepraszam, nie wiedziałem, kto tu jest – powiedział trochę zmieszany Piotr.
– Spoko, niby wokół pusto, ale czasem można zostać zaskoczonym – odpowiedziała jedna z nich. – Odejdź na moment, ogarniemy się i zaraz do ciebie przyjdziemy”.
Ciarki wstydu na miarę czytania fanfiction z jakiegoś taniego bloga na interii.
Każda historia ma tak absurdalny ciąg przyczynowo-skutkowy, że w efekcie końcowym mam poczucie obcowania z totalną bzdurą fabularną i bynajmniej nie mam na myśli tego, że akacja przybiera w kulminacyjnym momencie jakiś niespodziewany obrót – ale rozwiązanie akcji budzi we mnie tylko jedną myśl – „fajnie, ale po co?” Notka wydawnicza z tyłu książki zapewnia nas o „padających w najzwyklejszych sytuacjach, wyrafinowanych odpowiedziach na o d w i e c z n e pytania”. Podam przykład. W opowiadaniu pod tytułem Dipsy Butkiewicz przedstawia nam neurotyczną, nieszczęśliwą u boku nieobecnego wiecznie męża, bohaterkę – Martę, która po wejściu do swojego mieszkania widzi martwego, z nie wiadomo jakich przyczyn, swojego psa. Panikuje, nie wie co zrobić, dzwoni do męża, który oczywiście nie odbiera, następnie wykręca numer ojca, a ten, radzi jej by owinęła psa w folię, spakowała do walizki i razem z nią przyjechała do rodzinnej wsi by tam zakopać psa. Tak też nasza bohaterka czyni. Idzie na pociąg, walizkę pomaga jej wnieść przystojny mężczyzna, który następnie przypadkowo siedzi z nią w tym samym przedziale. Na pytanie co nasza bohaterka ma takiego ciężkiego w walizce, pada odpowiedź, że nowoczesną maszynę do szycia. Marta zasypia, budzi się, a walizki z jej ukochanym, zdechłym psem, który za życia jeszcze doczekał się nawet własnego profilu na facebook – nie ma. Już wiecie jak żyć? Może jakaś puenta? Niestety. Spłycam? Może. Trudno jest jednak traktować poważnie tak ogromny dysonans pomiędzy pompatycznymi stwierdzeniami promującymi książkę, a naiwnością i w sumie – prostotą konstrukcji samych opowiadań.
Miało być onirycznie, melancholijnie i młodzieżowo, a wyszło dziwnie. Tak, to dobre słowo. Wyszło dziwnie.
Schizopolis bardzo szybko się czyta. Fabuły wszystkich opowiadań, ze względu na swoją wyraźną niecodzienność i minimalny stopień prawdopodobieństwa, zapadają w pamięć i naprawdę ciężko o nich zapomnieć.