Bezcenny
„Twarze kontrkultury” Officyny to seria, która od kilku tomów otwiera czytelnikowi oczy na ważne, ale współcześnie mało mainstreamowe postaci. W kolejnym odkrywa przed nim szaloną biografię słynnego ideologa LSD, Timothy’ego Leary’ego.
Choć życie Leary’ego było nierozerwalnie związane z narkotykami, nigdy nie był nazywany ćpunem, narkomanem, narkusem, nałogowcem. Opisując go używano innych słów. Psycholog, filozof, aktywista, społecznik, wizjoner, mentor, rockman, myśliciel, patron, pisarz, guru, opiekun, bóg, zbawiciel, pedagog, profesor na Harvardzie. W skali kontrkultury to prawdziwy fenomen, który autorowi „Osaczyłem Amerykę” udało się znakomicie uchwycić.
Oczywiście w książce, tak jak i w życiu głównego bohatera, wszystko podporządkowane jest narkotykom a symboliczną cezurę w narracji stanowi moment, w którym Leary poznał działanie LSD. Co zobaczył w tym narkotyku? Jakiego objawienia doznał? Dlaczego zapragnął go więcej? Autor książki odpowiada na te pytania. Opisuje też znacznie więcej. Walkę Leary’ego o dobre imię LSD, jego karierę naukową i narkotyczne eksperymenty na Harvardzie, jego odloty, zmiany nastrojów i poglądów, późno wykształconą hipokryzję, naukowe teorie, liczne romanse i kilka osobistych tragedii, trudne relacje z wydawcą książki, odsiadkę w więzieniu, ucieczkę z więzienia, a nawet to jak zażywając dzień w dzień substancje odurzające radził sobie z codziennym życiem.
Wraz z Learym i Higgsem dogłębnie przemierzamy lata sześćdziesiąte oraz siedemdziesiąte z jednej strony poznając od zaplecza ich kultową otoczkę wolności i frywolności, a z drugiej całe to bagno, które było zdecydowanie mniej pociągające niż narkotyki i muzyka. Tło historyczne zostało przez autora nakreślone bardzo dokładnie, bardzo precyzyjnie. Czytając o Learym poznajemy prawdziwą galerię postaci-symboli tamtych czasów oraz osobistości, które stały za wielkimi historycznymi wydarzeniami, kultowymi płytami i piosenkami, a nawet głośnymi politycznymi przewrotami. Bo w takim właśnie towarzystwie obracał się bohater książki. Swoją zdecydowanie kontrkulturową postawę łączył z gwiazdorskimi zapędami oraz chęcią bycia częścią popkultury. Przed Learym te, wydawałoby się, odmienne światy nigdy nie mieszały się ze sobą tak mocno.
Dlatego mierzenie się z jego biografią nie jest sprawą łatwą. Trzeba być ciągle czujnym, być bardzo skupionym, przygotowanym na dygresje i historie innych ludzi. „Osaczyłem Amerykę” to nie wartko napisany życiorys przeplatany śmiesznymi anegdotami, nie jest to też źródło chwytliwych cytatów i mądrości, wbrew pozorom nie jest to również podniecająca historia gwiazdy rocka, chociaż seksu i narkotyków w niej nie brakuje. Książce zdecydowanie bliżej do bardzo rzetelnej pozycji popularnonaukowej, co oczywiście poniekąd jest konsekwencją wypełnionego filozofią życia Leary’ego i absolutnie nie jest stawiane jako zarzut. Bo jeśli ktoś naprawdę chce się wkręcić w filozofię kolegi Johna Lennona to w „Osaczyłem Amerykę” ma wszystko wyłożone jak na tacy.
Aby jednak wyciągnąć z niej prawdziwą mądrość i dotrzeć do sedna myśli amerykańskiego filozofa trzeba się dokładnie wczytać w przedstawione teorie, przetrawić je i naprawdę chcieć je zrozumieć. Jak w każdej tego typu publikacji należy też bacznie śledzić przypisy, których Higgs czytelnikowi nie szczędził, ale poukrywał w nich interesujące historyczne i popkulturowe smaczki. Zresztą Losy Leary’ego same w sobie były na tyle ciekawe, ale też dziwaczne i pokręcone, że warto dla nich przez nie przebrnąć. A gdy już sprosta się temu wyzwaniu, z tekstu wyłoni się postać Timothyego Learyego jako osoby bezcennej dla kontrkultury.
Michał Baniowski