Mój chory de Sade, Elwira Watała, Bellona 2011
Mogłoby się wydawać, że życie i twórczość markiza de Sade są same w sobie tak intrygujące i obfitujące w pikantne szczegóły, iż nie sposób wręcz napisać na jego temat niczego, czego każdy z nas nie czytałby z wypiekami na twarzy. Naiwność jest jednak cechą głupców. Owszem, przyznam że wypieki miałam, ale wynikały one bardziej z narastającej irytacji, aniżeli z soczystej lektury.
Elwira Watała w swoim studium na temat dewiacji i okrucieństwa Mój chory de Sade dokonała wprawdzie dość przekrojowego przeglądu życiorysu owianego złą sławą markiza oraz jego książek, takich jak 120 dni Sodomy, Filozofia w buduarze czy Julietta, a więc wydawałoby się że mamy materiał na hit. Niestety, mdłe to wszystko i bez wyrazu. Być może warto byłoby udzielić autorce jednej, naprawdę podstawowej rady na przyszłość, a mianowicie – lepiej napisać mniej niż więcej, byleby tylko to „mniej” stanęło na równi z „lepiej”, czyli prezentowało sobą dobrą jakość. W przypadku tej książki natomiast, czytelnik niemalże od samego początku odnosi wrażenie, że pisząca brała udział w wyścigu na jak najobszerniejszy rozdział, lub co gorsza pisała „do placu” jak zwykło się mówić w dziennikarskim żargonie. Każdy z rozdziałów bowiem (sam w sobie ciekawy, co trzeba w tym miejscu oddać, bo mamy tu możliwość zgłębiać wraz z markizem arkana ówczesnych dewiacji i praktyk seksualnych takich jak np. flagellacja, koprofagia, fetyszyzm, kastracja czy kazirodztwo) jest do granic możliwości przesycony treściami odbiegającymi od tematu. Tak dzieje się w przypadku gdy autorka pisząc o hańbiącym charakterze obcięcia włosów przywołuje przykład szacha Mohammeda z 1218 roku, który pozbawił brody posłańców Czyngis-chana albo gdy przy okazji opisu miłości lesbijskiej przywołuje współczesne wyniki badań naukowych dotyczących rozmiarów kobiecej łechtaczki. Wszystko pięknie, lecz niewiele ma to wspólnego z życiem i twórczością XVIII-wiecznego ekscentryka o którym cała rzecz (rzekomo) traktuje. Jeśli założeniem byłaby książka, dajmy na to pod tytułem Ciekawostek na temat ludzkiej seksualności 1000 i jeszcze jedna – rozumiem chęć pochwalenia się wydobytymi z różnych epok smaczkami tego rodzaju. Kiedy jednak całość z założenia dotyczyć ma markiza de Sade i jego kontekstu historyczno-kulturowego, tak chaotyczne nagromadzenie danych wprowadza do narracji raczej nieporządek, a w konsekwencji znudzenie czytelnika niż jakąkolwiek wartość dodaną.
Druga rzecz, która irytuje tak samo, jeśli nie bardziej, to zmanierowana narracja, usiłująca bratać się z czytelnikiem (zwroty w stylu Drogi Czytelniku), co w moim odczuciu w nadmiarze raczej powoduje zwiększenie dystansu niźli jego zacieśnienie. Nic jednak nie przebije niesamowitej ilości kolokwializmów nagromadzonych w treści tej książki. Rozumiem, że z założenia pozycja ta ma być zaliczana do grona książek popularnonaukowych, którym jak wiadomo wolno więcej, zwłaszcza w sferze języka. Ale na Boga, nawet i w takim przypadku przydałby się umiar. Mówiąc równie kolokwialnie, (ale niech tam – jeśli autorce wolno to i recenzentka może się o to pokusić, mówiąc z przymrużeniem oka rzecz jasna) być może za bardzo się czepiam. Być może jestem zbyt surowa. Być może. Ale na litość boską kiedy czytam sformułowania typu: Ścięła więc w czorty swe piękne warkocze, wynajęła pokój obok swego kochanka plując na to, że to przecież wariatkowo lub też: No i zapierdziało Imperium Rzymskie, zasalutowało na cały świat gromką potęgą swoich dupsk, to aż włos mi się jeży na myśl o tym, że można tak pisać. I to do inteligentnego odbiorcy, którego ponoć autorka szanuje (gdyby było inaczej nie nazywała by go przecież swym Drogim Czytelnikem). Na domiar złego Watała częstuje nas, delikatnie mówiąc chybionymi, porównaniami typu: Na dziesiątkach stron „Sodomy” i „Julietty” monotonnie i do znudzenia powtarza się w tej samej scenerii, z różnymi bohaterami zjadanie ludzkiego g… Żrą je z apetytem, niemal jak wygłodniali turyści kanapki z McDonalda. Myślicie Państwo że to już koniec atrakcji? Nic bardziej mylnego. Dla każdego coś miłego. Czytelnik znajdzie tu i przaśny dowcip: Izaak Komnen udusił swą żonę i syna, i tak mu się to spodobało, że zamordował jeszcze osiemdziesiąt osób, i zagadkę logiczną: Karolina postępowała tak samo jak Julia, córka Oktawiana Augusta, czyli uprawiała miłość z kochankami, ale zachodziła w ciążę tylko z mężem (konia z rzędem temu, kto zdradzi mi sekret, jak to możliwe, że Karolinie nie udało się zajść w ciążę z żadną ze swych kochanek!). W roli przysłowiowej wisienki na torcie niech wystąpi fragment: Obecnie w telewizji można obejrzeć programy o powiększaniu penisa. Ciekawe i bardzo proste rozwiązanie. Procedura sprowadza się do ciągnięcia penisa jak wymienia krowiego. Ciągnij albo sam facecie, albo zaangażuj swoją małżonkę – niech się stara dla dobra sprawy […]. O, rozentuzjazmowane kalifornijskie kobiety nic innego teraz nie robią, jak tylko ciągną i ciągną swym mężom ich kutasy. Gdyby taki mógł, wrzasnąłby oburzony i urażony: „Co to, cycki krowy, żeby mnie tak ciągle szarpać bez żadnego szacunku?”. Pozwólcie Państwo, że ostateczny komentarz zachowam dla siebie…
Anna Solak