Nikt chyba nie ma wątpliwości, że istnieją ogromne różnice pomiędzy publikacjami naukowymi a popularnonaukowymi. Nikt też pewnie nie ma wątpliwości, że istnieją jeszcze większe różnice pomiędzy publikacjami naukowymi czy popularnonaukowymi, a tymi beletrystycznymi. W każdym z tych przypadków wykonuje się co prawda tą samą czynność – pisanie, ale w każdym z nich wykonuje się ją zupełnie inaczej.
Choć Waldemar Bednaruk ma na swoim koncie liczne publikacje naukowe, jego dorobek literacki jest niewielki. Co tu dużo pisać – „Kurier ze Stambułu” to jego debiut. Pojawia się zatem pytanie, czy akademik wprawiony w publikowaniu stricte naukowym, może nie tylko napisać powieść i przemycić w niej swoje zainteresowania naukowe, ale i nie zanudzić przy tym czytelnika na śmierć?
Muszę przyznać, że miałam pewne obawy przed sięgnięciem po „Kuriera ze Stambułu”. Obawiałam się płaskiej fabuły i mnóstwa historycznych dygresji, ciągnących się w nieskończoność. Na szczęście moje obawy okazały się zupełnie bezpodstawne.
Fabuła jest wielowątkowa, a akcja rozgrywa się w różnych częściach Europy końca XVIII wieku, jak choćby w Polsce tuż po pierwszym rozbiorze, na dworze Ludwika XVI czy w sypialni Katarzyny II Wielkiej. Trzonem „Kuriera ze Stambułu” są intrygi i spiski zgrabnie wplecione w szereg wydarzeń znanych nam wszystkim z lekcji historii. Trzon ten omotany jest bardzo przystępnym opisem zwyczajów i tradycji tamtych czasów. Wbrew moim obawom te historyczne ciekawostki nie są niepotrzebnymi dygresjami. Są absolutnie niezbędne do zrozumienia tła toczących się wydarzeń. Co więcej – opowiedziana historia bardzo dzięki nim zyskuje.
Jeżeli tylko przymkniemy oko na niekiedy przerysowanych czy nawet karykaturalnych bohaterów w osobach największych osiemnastowiecznych władców, dostajemy nie tylko ciekawą zagadkę kryminalną, ale i lekcję historii, jakiej próżno szukać w podręcznikach.
Na pytanie, czy akademik może napisać książkę „do czytania”, a nie tylko do studiowania, zdecydowanie odpowiadam: może.
I to całkiem przyzwoitą.
KK-D