„Krzyk Icemarku” to pierwsza książka z serii „Kronik Icemarku”, która spotkała się z pozytywną reakcją czytelników oraz została nagrodzona w 2005 i 2006. To właśnie było powodem mojego sceptycznego podejścia do tego tytułu, ponieważ obie nagrody dotyczyły kategorii książek dla dzieci. Fantasy dla dzieci? Niestety miałem okazję zapoznać się z kilkoma określonymi tak pozycjami, które nie okazały się niczym więcej jak rozczarowaniem.
Rozpoczynając lekturę „Krzyku Icemarku” powoli zacząłem się utwierdzać w swoim przekonaniu. Czytelnik już w kilku pierwszych rozdziałach zostaje wręcz zasypany szczegółami świata prezentowanego przez autora. „Prezentowanego”, ponieważ nie sposób pozbyć się wrażenia, że Stuart Hill postawił na przeniesienie sprawdzonych już pomysłów. Wampiry, piraci czy imperium Polipontu (wzorowane Cesarstwem Rzymskim) opisywane naraz odrzucają od lektury. Do tego znajomość z wilkołakami czytelnik zaczyna od jednego z najbardziej naiwnych zbiegów okoliczności jakie można by wymyślić.
I to właściwie tyle z powodów do krytyki, ponieważ dalej Stuart Hill udowadnia jak bardzo pozory mogą być mylne. W rzeczywistości dostajemy do ręki wciągającą historię pełną emocji oraz humoru. Zwroty akcji bywają momentami przewidywalne ale ani trochę nie psuję to radości z lektury. Porywająca fabuła zapewnia coś, czego ostatnimi czasy brakuje w nowo powstających utworach gatunku fantasy, a mianowicie baśniowy klimat. Ten prawdziwy, rodem z historii pisanych przez braci Grimm. Konflikt między racjonalnością i logiką, a światem magii i cudów napędzający przebieg wydarzeń umacnia tę atmosferę. Również bohaterowie „Krzyku Icemarku” zapadają w pamięć dzięki swoim nieszablonowym charakterom.
Wraz z rozwojem wydarzeń, natłok elementów które przytłaczają na początku uczuciem lekkiego deja vu, owocuje naprawdę dobrym rozwinięciem oraz wprowadzeniem unikalnych wątków. Zakończenie pozostawiaja niedosyt odpowiedni by z niecierpliwością oczekiwać drugiej części „Kronik Icemarku”.
Przemysław Korotusz