Co za dużo to niezdrowo
„Nic, co przeczytacie was nie zbulwersuje” – uprzedza autorka w materiałach promocyjnych. Kłamie. Nie wzięła bowiem pod uwagę, że niski poziom może bulwersować o wiele bardziej niż opisy dzikich orgii.
Czy Sasha Grey wie jak uprawiać wyuzdany seks? Na pewno. Czy wie jak przełożyć go na język literatury? Niekoniecznie. Odkąd na dobre zerwała z branżą pornograficzną robi wszystko, by udowodnić światu, że kryje w sobie wiele innych talentów. „Klub Julietty” ma przekonać wszystkich, że Grey potrafi pisać. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości, zna wszystkie literki, poprawnie konstruuje zdania, są podmiot, orzeczenie, kropka zawsze na końcu. Wystarczyło jednak ograniczyć się do postów na Facebooku, po co od razu książkę pisać?
To zadanie ewidentnie przerosło niegdysiejszą gwiazdę filmów dla dorosłych. Powiedzieć, że to pozycja słaba właściwie nie oddaje niczego. Nie oddaje ogromu wpadek, nieudolności i amatorstwa, którymi „Klub Julietty” skrzy się dookoła. Potok banałów, księga wyświechtanych schematów, erotyk dla debili. Nieograniczona przestrzeń dla nieopisanej grafomanii. Grey próbuje sprytnie zwieść czytelnika mydląc mu oczy odwołaniami do klasyki kinematografii, ale gołym okiem widać, że to tylko trik. Cytaty są przypadkowe i nie mają nic wspólnego z treścią książki. Ta z kolei to niestrawny koktajl z buraków, zgniłego sera, kocich wymiocin, grejpfruta i kłaczków z pępka. A o tytułowym klubie jest tu tyle, co kot napłakał.
Tu kryje się największa ściema akcji promocyjnej. Zanim czytelnik wraz z główną bohaterką trafią do tego tajnego Klubu Julietty, muszą przebrnąć przez jej liczne wahania nastrojów, lukrową miłość do apatycznego chłopaka, sztampowe fantazje na temat wykładowcy, znajomość z dziewczyną występującą w amatorskich filmach porno, znajomość z kolesiem, który takie strony prowadzi, pub dla zboczeńców, tajemnicze zaginięcie, służbowe relacje chłopak-szef, słabość głównej bohaterki, wewnętrzne rozterki, cnotliwe przemyślenia oraz separację. Wszystkie te bzdury to przynajmniej trzy czwarte objętości książki.
„Erotyczny <<Podziemny krąg>>”? Ha! Raczej Elle Woods po zażyciu pigułki gwałtu.
Obiecywany świat namiętnego seksu namiętny jest tylko w teorii. Autorka (dużo powiedziane) w swoim literackim debiucie próbując zwrócić uwagę na radość, jaką niesie ze sobą miłość cielesna, poniosła spektakularną klęskę. Nagromadzenie szczegółowych relacji, w których penis ściele się gęsto a sperma ścieka po ścianach to nic innego jak niesmaczna i, co najgorsze, nudna pornografia. Po pierwszej fali obrzydzenia przychodzi etap znużenia. Niestety, co za dużo to niezdrowa. Ponadto Sasha jest fatalnym narratorem. Pewnie pali każdy dowcip.
Jej książka to też jakiś żart. Nic tu się kupy nie trzyma. Jakiś dziennikarz na odwrocie zarzeka się, że Grey „wie o czym pisze”. Po lekturze można nabrać co do tego sporych podejrzeń. Błąka się między kolejnymi wątkami jak dziecko we mgle, bywa niekonsekwentna a niektóre historie rodzą się w otchłani. Sam klub to jedynie zajawka. Motyw, który mimo wszystko dawał spore możliwości i miał być główną atrakcją, został ograbiony z napięcia i podniety. Sama książka zaś, z jakiejkolwiek jakości. Rozczarowanie o tyle duże, że przecież seks to konik Sashy Grey.
Michał Baniowski