Joy znaczy radość. Jest to również imię głównej bohaterki powieści Jonathana Lee pt. Joy. Książka jednak nie stanowi optymistycznej pozycji na relaksujące wieczory. Wręcz przeciwnie - pod pozorem lekkiej opowieści kryje się drugie dno. Niekoniecznie przyjemne w odbiorze.
Joy to wzięta prawniczka prestiżowej londyńskiej kancelarii. Niedługo ma awansować na partnera, co stanowi ogromne wyróżnienie w firmie, w której pracuje już od dziesięciu lat i poświęca jej ogromną część swojego życia. Jak to przekłada się na jej codzienne, prywatne życie? Czy jest w nim jeszcze miejsce na prawdziwe emocje, odczuwanie tego, co piękne i wartościowe? Według Joy odpowiedź jest negatywna. Postanawia więc wziąć sprawy w swoje ręce.
Joy poznajemy w momencie najbardziej interesującym dla całej historii - w ostatnim dniu przed planowanym popełnieniem przez nią samobójstwa. Rozdziały przekazujące co się z nią dzieje, o czym myśli, jak wygląda jej ostatni dzień, przeplatają się z tymi po jej "wypadku".
To, co zdarzyło się Joy, jest wyjściem dla przemyśleń osób z otoczenia Joy - jej współpracownika i byłego kochanka, osobistej sekretarki, firmowego trenera fitness oraz męża. Wszyscy zasiadają na kozetce u terapeuty wynajętego przez kancelarię i dzielą się swoimi przeżyciami związanymi z tragicznymi wydarzeniami. Na tym jednak nie poprzestają - ich przemyślenia na temat Joy przeplatają się z ich problemami życiowymi, ważnymi wspomnieniami, sprawami codziennymi. Terapia to dla nich sposób na ujście emocji, na podzielenie się tym, co zaprzątało im głowę przez długi czas, ale nie mieli z kim się tym podzielić. Konfrontując to z problemami Joy i jej motywacjami, które posunęły ją do podjęcia tak dramatycznych kroków - wysuwa się obraz współczesnych ludzi, korporacyjnych pracoholików, perfekcjonistów pozbywających się pozytywnych emocji, sfrustrowanych życiem osób, którym trudno zmienić cokolwiek. Każdy ma swój sekret, smutną stronę swojego życia, ale nawet nie szuka sposobu, aby sobie z tym poradzić. Joy wyłamuje się z tego schematu i stanowi bodziec dla innych do przemyślenia swoich spraw.
Książki tej się nie czyta, a chłonie. Karty zostają odkrywane krok po kroku, wraz z kolejnymi rozdziałami - upływającymi godzinami ostatniego dnia w życiu Joy i kolejnymi wyznaniami jej współpracowników i męża. Z każdą stroną narasta ciekawość, jak właściwie ta historia może się skończyć.
Powieść ta jest niepozorna - okładka i opis wskazują na lekką historię pełną różnych smaczków z życia ludzi wyższych sfer. Owszem, nie brakuje w niej zabawnych momentów, szczególnie w wypowiedziach osób z otoczenia Joy, którzy nieraz świadomie próbują rozbawić terapeutę, innym razem ich zachowanie wzbudza lekki uśmiech. Są to jednak zasłony, jakie stosują bohaterowie, aby ukryć coś, co szczególnie ich boli.
Joy w wymowie jest więc smutna i przejmująca. Autor, poprzez popularne i chwytliwe zabiegi, ale także ciekawą konstrukcję, stworzył coś wartościowego i niebanalnego. Dosadnie i celnie wskazuje największe wady życia w takim środowisku, w jakim przez wiele lat egzystowała Joy. Zapala nam czerwoną lampkę i ostrzega przed podobnym losem. Nikt nie lubi być pouczany, lecz autor robi to subtelnie, a jego powieść stanowi ciekawy głos w dyskusji o współczesności i pułapkach, jakie ze sobą niesie.
Julia Siegieńczuk