Gdy słyszymy o ludobójstwie w Europie, na myśl przychodzi nam Holocaust i II Wojna Światowa. Niektórzy pamiętają jeszcze o rzezi Ormian, inni domagają się, by nie zapominać o krwawych pacyfikacjach wiosek na Kresach Wschodnich. Niemniej, przywykliśmy myśleć, że te najciemniejsze karty europejskiej historii ubiegłego stulecia to zamierzchła przeszłość i nie ma możliwości, by dekady po Norymberdze, na Starym Kontynencie doszło
do kolejnego ludobójstwa. Jak więc wytłumaczyć masakrę bośniackich mężczyzn i chłopców latem 1994? Jak ofiara konfliktu staje się oprawcą? Dlaczego siły pokojowe ONZ i rządy zachodnich państw bezsilnie przyglądały się wydarzeniom na Bałkanach i w Ruandzie?
Te i inne pytania padają w trakcie lektury wielokrotnie nagradzanej książki Jakby nie było nikogo, wydanej nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Drażen Erdemovic myślał tylko o jednym - o ucieczce z rodziną na północ, poza przeklętą Jugosławię. Zamiast wolności i spokoju trafił do serbskiej armii, gdzie przeszedł drogę od świadka zbrodni wojennych do strzelca plutonu egzekucyjnego, pociągającego za spust i odbierającego życie bośniackim chłopcom.
Romeo Gonzales - hiszpański prawnik z dumą zasiada w haskim Trybunale osądzającym zbrodniarzy po tygodniach przesłuchań i zapoznaniu się z materiałem dowodowym zaczyna mieć wątpliwości co do winy pierwszego oskarżonego oraz sensu pracy całego trybunału.
Czy to nie Europa powinna zasiąść na ławie oskarżonych zamiast przypadkowej jednostki, która w dodatku miała odwagę wyrazić swój sprzeciw, a następnie sama oddać się w ręce wymiaru sprawiedliwości?
Dirk - holenderski żołnierz pokojowych sił ONZ wraca do ojczyzny z potężną traumą powojenną. Od początku nie rozumiał tego konfliktu, jak reszta jego kolegów nie wiedział po co został wysłany na Bałkany. W decydującym momencie, pierwszego dnia masakry w Srebrenicy, działając zgodnie z rozkazami, okazał w obliczu nadchodzącej tragedii naiwną bierność oraz cichą bezsilność.
Wszystko jest już jasne, nikt z nas nie ma już żadnych wątpliwości. Nie chodzi tu o ewakuację Srebrenicy, chodzi o starcie jej z powierzchni ziemi. Przywożą nam wszystkich mężczyzn, chcą pozbyć się całej populacji, chcą zniszczyć przyszłość ludu, jesteśmy Herodami narodu,już nigdy nie będzie muzułmańskiej Srebrenicy. Kto wie, ile jeszcze jest plutonów takich jak nasz, które dostały takie samo zadanie tego poranka. Kto wie, ilu odważyło się powiedzieć „nie”. Czy i tym razem zdołam żyć dalej? Zdołam żyć dalej, po tym jak strzeliłem sześciu ludziom w potylice? Zamykam oczy, chciałbym powiedzieć, że nie pamiętam ich twarzy, ale pamiętam każdego z osobna. Przymykam jedno oko, usiłuję trzymać rękę nieruchomo, celuję w kark. Raz, dwa, trzy, Trzy głuche wystrzały, jeden po drugim.
Po pierwszych stronach Jakby nie było nikogo odniosłem wrażenie, że nie mam do czynienia z literaturą najwyższych lotów. Magini nie jest mistrzem pióra i niekiedy już pięć stron wcześniej możemy z łatwością przewidzieć przyszłe wydarzenia, sceny, a nawet zdania. Myliłbym się jednak, gdybym ocenił tę książkę nisko. Włoski autor stworzył bowiem piekielnie mocną powieść, o której nie sposób zapomnieć. Opierając się na wyśmienitym reportażu Slavenki Drakulic Oni nie skrzywdziliby nawet muchy pokazał, jak łatwo przy biernym oporze otoczenia dochodzi do zbrodni.
Pozycje takie jak ta są potrzebne, by Europa nie zapomniała o dramatycznej śmierci 8373 muzułmańskich Bośniaków pół wieku po II Wojnie Światowej, zwłaszcza, że także dziś na jej terenie toczą się walki
i dochodzi do wojennych zbrodni. Musimy wyciągać lekcję z historii. Książka Maginiego, którą polecam każdemu może nam w tym pomóc.
Maciej Kuhnert