Na pewno słyszeliście nie raz dowcip o tym, jak kobieta stawia przed swoim potencjalnym partnerem nieprawdopodobne wręcz wymagania, eliminując z orbity zainteresowania każdego, kto nie może uchodzić za ideał. Tak też poniekąd wygląda krytyka mężczyzn przeprowadzona przez Philipa Zimbardo i Nikitę Coulombe w książce „Gdzie ci mężczyźni?”.
Dlaczego współcześni faceci są do kitu? No cóż, wygląda na to, że opowieść o księciu na białym koniu wbrew pozorom wciąż ma się bardzo dobrze.
„Gdzie ci mężczyźni” to naprawdę dziwna pozycja. Przez pierwsze 100 stron miałem wrażenie obcowania raczej z seksistowską agitką, niż książką popularnonaukową. Później autorzy zaczęli łagodzić ton, by wreszcie przyznać, że mężczyźni też nie mają lekko a obecne czasy po prostu na wielu polach im nie sprzyjają. Nie zmienia to faktu, że formułowane przez nich zarzuty są bardzo często nieuczciwe i oparte o absurdalne uproszczenia. By lepiej to zobrazować, przytoczmy kilka forsowanych przez Zimbardo i Coulombe tez:
Kiedyś wyższe wykształcenie było domeną płci męskiej, a współcześnie te proporcje ulegają drastycznej zmianie. Skąd taka zmiana? Może chodzi o ewolucję roli kobiety w społeczeństwie, otworzenie większej ilości ścieżek kariery dla płci żeńskiej, totalną rewolucję na rynku pracy i wiele innych czynników ekonomicznych, społecznych, lub demograficznych? A gdzie tam! Czytając książkę Zimbardo i Coulombe można dojść do wniosku, że kobiety są po prostu mądrzejsze, albo mężczyźni zbyt leniwi by ukończyć jakiekolwiek studia. W kreowanym przez autorów świecie facet bez wyższego wykształcenia, dobrej pracy itd. właściwie sam powinien dobrowolnie zrezygnować z poszukiwania żony, bo tylko psuje rynek matrymonialny, zmuszając kobiety do wchodzenia w związki z mężczyznami o gorszym od nich potencjale. Naprawdę, w konkluzji do recenzowanej pozycji znalazł się cały ustęp propagujący obrzydliwe uprzedmiotowienie i urynkowienie związków damsko-męskich. Posłużmy się jeszcze innym przykładem: autorzy narzekają na młodych mężczyzn, ponieważ pokolenie ich rodziców i dziadków usamodzielniało się w dużo młodszym wieku. Tylko dlaczego model obowiązujący kilkadziesiąt lat temu miałby być obiektywnym wzorem do którego należy wszystko porównywać? Skoro jednak zakładamy, że lata 60., 70., czy 80. XX wieku to złoty czas ludzkości, to wypadałoby przyjąć ten okres z całym dobrodziejstwem inwentarza, a nie wybierać tylko te elementy, które nam pasują.
Z tego co zdążyłem wyczytać, Zimbardo i Coulombe mocno oberwało się za utyskiwanie na przemoc w grach czy oglądanie filmów pornograficznych Ile to już razy bowiem słyszeliśmy o pseudo-ekspertach, którzy wszystko co złe na tym świecie tłumaczą wpływem brutalnych gier na kruchą psychikę niewinnych dziatek? Tymczasem z zaskoczeniem muszę przyznać, że niektóre spostrzeżenia poczynione przez autorów w tym zakresie uważam za ciekawe i trafne. Faktycznie w wielu przypadkach – ale w żaden sposób nie można traktować tego jako reguły – nadmierne korzystanie z wyżej wymienionych rozrywek może wpłynąć negatywnie na umiejętności interpersonalne młodych ludzi. W skrócie: kiedyś bez partnera lub partnerki mógłbyś dostać z nudów na głowę, dziś po prostu odpalasz konsolę lub ślęczysz do późnych godzin nocnych w Internecie. Nie grozi Ci upokorzenie, dostanie kosza, ani nic z tych rzeczy. Napięcie seksualne można rozładować poprzez pornografię i regularną masturbację. Kończysz pracę, wracasz do domu, zamykasz się w swoim pokoju i nic cię więcej nie obchodzi.
Tylko czy społeczeństwo może przetrwać, jeśli liczba takich osób będzie stopniowo rosnąć?
I tak to właśnie wygląda jeśli chodzi o „Gdzie ci mężczyźni?”: rzeczy ciekawe przemieszane są w tej książce z banałami i bredniami. A może jestem tylko nieudacznikiem, który nie może znieść prawdy o samym sobie, tak trafnie opisanej przez Philipa Zimbardo i Nikitę Coulombe?
Nie mi to rozstrzygać.
Michał Smyk