Literatura kobieca daje szerokie pole do popisu, mimo monotonności tematyki. Mogłoby się wydawać, że Dialogi z czarnym Platonem to powieść, która wychodzi poza jej ramy. Porusza tematy, które mało który autor chce poruszać: kwestie dziecka i macierzyństwa. Niestety przy tak delikatnym zagadnieniu, istnieje ryzyko potknięcia się i wyłożenia. Jest cienka granica między dobrze ujętym, realnym wczuciem się w sytuacje, gdzie jednym z głównych bohaterów jest dziecko, a zwyczajowym zbyt powierzchownym, oderwanym od realiów potraktowaniu malucha jako dodatku, którego wątek ma zwabić czytelnika. I niestety to drugie udało się autorce.
Renata to wieczna singielka, która tonie w ramach pasji, jak i w ramach życia zawodowego w filozofii. Doktorantka nie myśli o założeniu rodziny, a koleżanki, które są w małżeństwie, lub mają dzieci, traktuje z przymrużeniem oka, czasami wręcz kpiąc z ich losu. Życie bywa przewrotne i chcąc nie chcąc staje się matką dla swego czteroletniego siostrzeńca. Trzeba zaznaczyć, że wątek umierającej siostry został potraktowany tak skromnie i lakonicznie, że nie wróżyło to dobrze reszcie historii. Nie poprawia pierwszego wrażenia fakt rozmów toczonych z tytułowym bohaterem – Platonem. Z prostego powodu: to pies. Może idea włączenia w dialogi psa miała dobry zamysł, ale wyszło to kiepsko. Tym bardziej dziwi fakt nadania książce takiego tytułu. Wszak to nie jest dialog, lecz monolog. Monolog zdesperowanej, samotnej, upartej, zafiksowanej na punkcie filozofii dziewczyny, w której w końcu budzi się instynkt macierzyński. Smaczku historii dodają dziwne zapiski tajemniczego mężczyzny, które bohaterka odnajduje w rzeczach dziecka. Gorzej już być nie może. Chyba, że dodamy do tego perturbacje przyjaciółek Renaty… Wycinki wywiadów, które prowadzi koleżanka głównej bohaterki pasują do całej historii jak pięść do oka.
Cała historia jest niedorzeczna, niezrozumiała i zwyczajnie nudna, ale – jak to w książkach bywa – niemal wszystko kończy się happy endem.
Książka miała potencjał. Wątek niespodziewanego macierzyństwa brzmiał bardzo obiecująco, jednak Dialogi… w ostatecznym rozrachunku głęboko mnie rozczarowały. Opis, zachęcający do sięgnięcia po dzieło, Bińczyckiej-Kołacz rozminął się z tym, co można znaleźć w środku. Nie umiem jednoznacznie powiedzieć, co tu poszło nie tak, ale wiem już, że tego typu książki zamierzam jednak omijać szerokim łukiem.