Conan i skrwawiona korona. Robert E. Howard. Rebis 2012
Minęło piętnaście miesięcy od chwili, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z Conanem Cimmeryjczykiem – ponad rok czasu wypełnionego czytaniem i recenzowaniem kilkudziesięciu książek, bardzo często przynależących do gatunku fantasty. Śledziłem pilnie losy nieugiętych bohaterów, którzy mieczami i magią siali śmierć i zniszczenie. Widziałem narodziny i upadek setek Imperiów. Doświadczyłem wielkich i małych wojen, obserwując poczynania zarówno dowódców, jak i najprostszych żołnierzy z pierwszych linii frontu. Intrygi, wielkie czyny, zdrady, namiętne miłości – kolejne stronice niosły całą gamę wydarzeń i uczuć, niedostępnych zazwyczaj dla zwykłego śmiertelnika.
I wiecie co? Przez ten cały czas brakowało mi tego przeklętego barbarzyńcy, którego przeszło osiemdziesiąt lat temu powołał do życia Robert E. Howard. Ot, tak po prostu. Nie ma bowiem w całym kanonie literatury fantasy drugiego takiego herosa, który z taką brawurą i bezczelnością zaśmiewałby się śmierci w twarz. Bez wiecznego rozpamiętywania przeszłości, biadolenia na temat przyszłości, troski o abstrakcyjne duperele, nie zajmujący się filozofowaniem i nie popadający w fatalistyczne i pompatyczne tony, Conan zawsze ukazywał to, co w życiu ważne – umiejętności wzięcia losu we własne ręce i działania bez niepotrzebnego dzielenia włosa na czworo. Niby nic w tym niezwykłego i stwierdzenie to może trącić nieco banałem, ale jeśli prześledzić tych wszystkich mędrkujących, wiecznie rozdartych wewnętrznie powieściowych bohaterów, wtedy barbarzyńska prostota jawi się jako długo wyczekiwana chwila wytchnienia.
I tak oto rozłąka dobiegła jednak końca, a ja wreszcie wraz z Conanem raz jeszcze mogłem ruszyć w bój, by skopać parę tyłków i uratować damy w opresji.
„Conan i skrwawiona korona” to zbiór trzech najdłuższych tekstów – w tym jedynej powieści, mianowicie „Godziny Smoka” - jakie Howard poświęcił postaci Cimmeryjczyka, plus kilkadziesiąt stron wszelakiej maści dodatków (szkice i notatki do dzieł, artykuł o samym autorze itd.). Zestaw zacny, a czego możemy się spodziewać po samym barbarzyńcy? Przygód, przygód i jeszcze raz przygód – czyli tego, co zawsze, a który to element chyba został nieco zapomniany przez współczesnych pisarzy. To jak z filmami o Indianie Jonesie: tak, jak dzisiaj Hollywood nie potrafi odtworzyć tej cudownej atmosfery i wskrzesić gatunku filmów przygodowych, tak i ci autorzy, którzy nastali po Howardzie, obrali zupełnie inny kierunek, jeśli chodzi o rozwijanie literatury spod znaku miecza i magii. Chęć stworzenia wielkiego, złożonego i dopiętego na ostatni guzik uniwersum, z opowieścią poruszającą wiele ważnych tematów i desperackie próby wyjścia swoim dziełem poza hasło „fantasy to bajki dla dzieci i pryszczatych nastolatków”, spowodowały, iż w tych wszystkich staraniach gdzieś zatracony został ten składnik powieściowy, który zazwyczaj odpowiedzialny był za rozrywkę.
A kto jak kto, ale Howard wiedział, jak bawić.
Zwłaszcza widać to we wspomnianej wcześnie „Godzinie Smoka” – pomimo raczej słabego początku, wraz z wyruszeniem Conana w poszukiwania pewnego istotnego dla historii przedmiotu, fabuła dostaje potężnego kopa, perypetia goni perypetię, a czytelnikowi pozostaje wyłącznie z wypiekami na policzkach opętańczo, aż do samego końca, przerzucać stronę po stronie. Urok awanturniczego żywota barbarzyńcy w połączeniu ze specyficznym, gawędziarskim stylem autora, powoduje, iż ja sam czułem się niczym członek jakiejś najemnej kompanii, która, zatrzymawszy się czy to w lesie, czy w górskiej dolinie na nocny postój, teraz siedzi dookoła wielkiego ogniska i z uwagą wysłuchuje głoszonych przez najstarszego spośród nas weterana licznych wojen i potyczek, opowieści o niewiarygodnym Cimmeryjczyku.
Prawdziwa magia słowa.
I choć nieco bardziej podobał mi się poprzedni tom, mianowicie „Conan i pradawni bogowie” – ot, krótsza forma w wykonaniu pisarza z Teksasu bardziej przypadła mi do gustu – to i tak mamy tutaj do czynienia z pozycją absolutnie zacną i nie wyobrażam sobie, by prawdziwy fan fantasy nie zakupił obu tych książek i z niecierpliwością nie wyczekiwał na tom trzeci, opatrzony tytułem „Conan i miecz zdobywcy „.
Michał Smyk