Trochę czasu minęło od ostatniego wznowienia książki Johna Steinbecka. Przez chwilę myślałem nawet, że Prószyński i S-ka odpuściło sobie dalsze wydawanie dzieł noblisty. A jednak nie: na polskim rynku właśnie pojawiło się zbiorcze wydanie Była raz wojna i Bomby poszły, co każe przypuszczać, że wydawnictwo zamierza doprowadzić sprawę do końca. Ja tam się cieszę, nawet jeśli mam już za sobą to, co najlepsze Steinbecka.
Była raz wojna to efekt pracy autora jako korespondenta wojennego w Wielkiej Brytanii, Włoszech i na kontynencie afrykańskim. O dziwo sam autor nie był do końca zadowolony ze swoich sprawozdań sporządzonych w czasie II wojny światowej. Nie tylko nie mógł zdradzić wielu szczegółów związanych z armią – by nieświadomie nie przekazać wrogowi ważnych informacji związanych chociażby z lokalizacją baz wojskowych – ale na dodatek musiał pomijać rzeczy, które mogłyby podkopać morale w narodzie. A wszystko to w imię wyższego celu, jakim było zwycięstwo nad nazizmem. Po takim wstępie czytelnik mógłby spodziewać się wygładzonej opowieści o dzielnych amerykańskich żołnierzach, ale na szczęście noblista potrafił uporać się ze wspomnianymi ograniczeniami i opowiedzieć o wojnie po swojemu.
Co najważniejsze, Steinbeck przedstawia konflikt z innej perspektywy, niż zwykło się to robić. Dla pisarza jak zwykle najważniejszy jest człowiek, a nie sama walka. Zamiast szczegółowych opisów bitew, noblista serwuje nam liczne opowieści o zwykłych żołnierzach i o tym, jak przebiega ich codzienne życie na froncie. Amerykanin nigdy jednak nie był piewcą indywidualizmu, dlatego w jego relacjach losy jednostki są nierozerwalnie związane z grupą. Każdy walczący jest ważny dla wolnego społeczeństwa, którego musi bronić przed widmem rozlewającego się po świecie nazizmu.
O ile więc mogę polecić wam Była raz wojna, tak z Bomby poszły mam spory problem. Książka powstała wyłącznie po to, by zachęcić młodych ludzi do wstępowania do Sił Powietrznych. Jest to napisane wprost, a sam reportaż poprzedza wstęp prezentujący zawiłości związane z jego wydaniem. Steinbeck opisuje szkolenie załogi bombowca, wyjaśniając przy tym dlaczego tego typu jednostki są kluczowe dla zwycięstwa w wojnie. Czyta to się oczywiście dobrze, w końcu mówimy o literackim geniuszu i mistrzu słowa. Tylko co współczesnemu czytelnikowi może dać lektura Bomby poszły? Wyobrażam sobie, że po tę pozycję mogą sięgnąć osoby zainteresowane przykładami pisarzy działających na rzecz propagandy. A może książką zainteresują się fanatycy lotnictwa, lubujący się m.in. w historii Sił Powietrznych? Jest wreszcie grupa ludzi takich jak ja, którzy czytają po prostu wszystko, co wyszło spod ręki Steinbecka.
No to warto, czy jednak nie? No cóż, z całą pewnością nie jest to pozycja obowiązkowa. Zwłaszcza, jeśli nadal macie przed sobą lekturę bardziej uznanych pozycji mistrza, takich jak Na wschód od Edenu, Grona gniewu, Pastwiska niebieskie, Myszy i ludzie czy Zaginiony autobus. Po Była raz wojna. Bomby poszły radziłbym sięgnąć dopiero po przeczytaniu wymienionych przed chwilą dzieł.