Buenos Aires. Marta Handzlik. WFW 2013
Andy Warhol powiedział słynne zdanie: ,,Każdy będzie miał kiedyś swoje 15 minut sławy”. I miał rację, aktualnie to wcale nie jest trudne zadanie. Recepta jest prosta – wystarczy mieć jakiś wielki w swoim mniemaniu cel, opisać drogę, którą się przebywa w celu osiągnięcia go, a następnie wydać książkę. Nie trzeba też posiadać jakichkolwiek umiejętności pisania, sprawiających, że owa literatura będzie przynajmniej w minimalnym stopniu interesująca – mało wymagający czytelnik pochłonie wszystko. Nawet książkę ,,Buenos Aires” Marty Handzlik. Jednakże, osobom, które oczekują czegoś więcej, niż poradnika o szukaniu najlepszych bananów w Ameryce Południowej, proponuję sięgnąć po inny tytuł.
Książka ta opisuje podróż autorki do Buenos Aires, gdzie podąża śladami Evy Peron, odkrywając krok po kroku Argentynę. Całość ma formę dziennika czy też luźnych notatek, w których możemy odnaleźć biografię Evity w pigułce, zaczerpniętą z opowieści osób, które spotyka na swojej drodze Handzlik, a także ze źródeł, które systematycznie zbierała przez lata. Poza tym możemy tam znaleźć szczegółowe opisy całego okresu pobytu autorki w Argentynie, a także w Brazylii. Brzmi interesująco i miejscami takie też jest.
Aby napisać dziennik, czy coś mającego podobną formę, dobrze jest spełnić przynajmniej jeden z dwóch warunków: mieć znane nazwisko lub napisać coś od początku do końca oryginalnego i wartościowego pod względem treści. Niestety Marta Handzlik Gombrowiczem nie jest, tak więc pozostaje tylko ta druga opcja. I tutaj pojawiają się schody. Osoby zafascynowane postacią, którą zagrała w 1996 roku Madonna w musicalu Alana Parkera, mają szansę skonfrontować swoje wyobrażenie o życiu owej kobiety w swej ukochanej Argentynie, tak jak i sama autorka. Tak więc nie brakuje tutaj całej masy opisów z jej biografii, które pokrywają się z miejscami lub sytuacjami, w których w danym momencie znajduje się Handzlik. Nie brakuje bardzo szczegółowych opisów, które pozwalają nam zasmakować świat kulinarny, kulturalny czy też społeczny tak ważnej części Ameryki Południowej. Dużą niespodziankę stanowią również opisy indiańskich rytuałów, które przenoszą nas w zupełnie inny, wręcz metafizyczny wymiar. Rzecz w tym, że ze wszystkich tych interesujących notatek, można by zrobić jeden rozdział książki, w porywach dwa. Całość wypełniona jest niepotrzebnie szczegółowymi sprawozdaniami z każdej najprostszej czynności codziennej, bądź też mało błyskotliwymi refleksjami autorki. Celowo zapewne nadużywany język potoczny, który balansuje gdzieś na granicy facebook'owych statusów a listów Sobieskiego do Marysieńki, można jeszcze wybaczyć. Nawet kolejne ,,ichnie” budynki, ,,nieśmiechowe nastroje” czy towarzystwo ,,współspaczy”. Słowa, takie jak : ,,wołowina”, ,,sjesta”, ,,tubylcy” czy ,,banan” na niemalże każdej stronie także można przełknąć. Ale są pewne granice wytrzymałości. W porządku, autorka od samego początku podkreśla, że nie jest pisarką, a na końcu dodaje, że celem napisania tej książki jest oddanie hołdu Evicie. Tak więc sama wartość owej lektury i fakt, czy ktoś to przeczyta, nie jest istotne. Jednakże, z samego szacunku dla czytelnika, można byłoby jednak trochę bardziej się postarać. Czytanie o dzieciach, które ,,są tak brudne, że nie sposób ustalić, jaki mają kolor skóry”, albo, że ,,w drodze powrotnej z Olivos podjęłam heroiczną decyzję, aby się przejechać pociągiem” jest niesmaczne.
W pewnym momencie napisała: ,,Jakby tylko pisarze mieli monopol na pisanie książek”. Odwołując się do mojej początkowej refleksji – każdy może aktualnie napisać książkę i wcale nie musi być pisarzem. Tylko dobrze by było, gdyby treść tej książki miała jakąś wartość. Marta Handzlik podzieliła się z nami swoją fascynacją do postaci Evity oraz Argentyny, co jak najbardziej jest pozytywnym aspektem tej książki, jednakże sama forma i dodatkowe refleksje pozostawiają wiele do życzenia.
Vivienne Znamirowska