Bractwo Bang Bang. Greg Marinovich, João Silva. SQN 2012
„Bractwo Bang Bang. Migawki z ukrytej wojny” to wstrząsające świadectwo wojny, którą świat wolał przemilczeć. Okrutne zdarzenia w Republice Południowej Afryki, zmagającej się ze zjawiskiem apartheidu, które pochłonęło tysiące ludzkich istnień. Bezpodstawne zabójstwa, dokonywane nie pod osłoną nocy i nie w pełnej tajemnicy, ale otwarcie i na oczach wszystkich. Także na oczach całego świata. Lecz świat wolał to przemilczeć.
Wtedy i dziś jedyną materią jaka dokumentowała tamte okrutne wydarzenia były relacje zagranicznych korespondentów. Ludzi, którzy nie bali się podejść na wyciągnięcie ręki, by móc potem pokazać światu ogrom zła, jakie człowiek może wyrządzić drugiemu człowiekowi. Dla których nie istnieją takie pojęcia jak „za blisko”, „za trudno” czy „zbyt niebezpiecznie”. Dziennikarskie ołówki, kamery, aparaty fotograficzne. Narzędzia komunikacji, które od lat pozwalają na wysyłanie krwawego świadectwa w świat. Pozostaje tylko pytanie – za jaką cenę? Bywa naprawdę wysoka. Permanentne poczucie zagrożenia, brak stabilizacji, rozpad międzyludzkich więzi, utrata rodzin i przyjaciół, którzy żyjąc życiem zwyczajnym, nigdy nie będą w stanie pojąć istoty wojny. I jeszcze ona – nieodłączny kompan wszelkich wyjazdów służbowych. Kto taki? – Śmierć.
„Nagle cofnąłem się kilka kroków, powodowany jakimś nerwowym impulsem, niejasnym poczuciem zagrożenia związanym z miejscem, w którym stałem. Simon, kamerzysta BBC, powiedział mi potem: „Człowieku, widziałeś, że ten facet próbował cię dźgnąć?” Wydawało się, że na te kilka decydujących minut straciłem poczucie rzeczywistości. Byłem obecny, ale nie rejestrowałem wrażeń. Zdjęcia, które robiłem mechanicznie, musiały później wypełnić tę lukę w mojej pamięci. […] Jednak świadomość wracała mi z wolna. Ofiara leżała teraz na plecach kilka jardów ode mnie. Ulica wokół była pusta. Mężczyzna w białej koszuli stał obok mnie, tak blisko, że ocieraliśmy się ramionami. Uniósł prawą dłoń, tę, w której przedtem trzymał nóż, żeby popatrzeć z bliska na małe rozcięcie na palcu. Wciągnął powietrze przez zęby: „tssss”, jak dziecko, które chce pokazać, że skaleczyło się na placu zabaw”.
Autorzy tej książki - Greg Marinovich i João Silva, to obok Kena Oosterbroek’a i Kevina Cartera założyciele tytułowego bractwa Bang Bang. Fotoreporterzy wojenni, których przyjaźń opierała się na wspólnocie doświadczeń. W branży cenieni wysoko i powszechnie znani, wielokrotnie nagradzani i honorowani. Carter, za swoje najgłośniejsze zdjęcie (obecnie ścisły kanon fotografii prasowej, rozpoznawalne niemalże w każdym zakątku globu), które obiegło cały świat otrzymał nagrodę Pulitzera w kategorii Reportaż. Mowa oczywiście o fotografii z Sudanu 1993 roku, obrazującej umierające z głodu dziecko, na której tle ponuro czai się sęp. W takich chwilach nasuwa się moralny dylemat – robić zdjęcie, czy rzucić aparat i włączyć się w wydarzenie. Co by było, gdyby sęp porwał bezsilne dziecko? Jak można w takiej chwili skupiać się na naciskaniu migawki? Gdzie leży granica wstydu za ten poziom znieczulenia? Pytania odwieczne i wciąż niewyjaśnione. Carter przypłacił je życiem, popełniając samobójczą śmierć – zmorę ludzi oddających swoje życie zawodowi dziennikarza na wojnie.
W rubryce uwag recenzenckich mogę wpisać jedynie momentami chaotyczną, przesadnie skomplikowaną narrację, która niekiedy bardziej gmatwa niż wyjaśnia zaistniałe wydarzenia i dociekania ich przyczyn. Przekład Wojciecha Jagielskiego – również doświadczonego reportera, niweluje nieco tę wadę. Nie jest ona jednak dominująca i w żadnym stopniu nie umniejsza znaczenia tej książki, zwłaszcza, jeśli chodzi o wagę podjętej tematyki.
„Bractwo Bang Bang” to książka trudna. Nie sprawi, że poczujecie się komfortowo w zaciszu domowego ogniska. W mieście, w którym nie musicie się bać wyjścia na ulicę. W kraju, który nie zmusza was do uczestnictwa w nie waszej wojnie. Jest jak zbyt twardy materac, jak kamyk w bucie. Męczy. Uwiera… i bardzo dobrze.
Anna Solak