Co jest potrzebne do tego, aby powstała powieść sensacyjna? Na pewno nie obejdzie się bez zbrodni lub innego przestępstwa, stróża prawa i porządku, który próbuje rozwikłać zagadkę popełnionej zbrodni oraz oczywiści czarnego charakteru, który ową zbrodnię popełnia. Przepis na pierwszą lepszą sensację gotowy. A co zrobić, żeby sensacja była nie tylko pierwszą lepszą, ale też co najmniej przyzwoitą? Połączyć współczesną zbrodnię ze zbrodnią z przeszłości, dołożyć wątek rodzinny głównego bohatera, który próbuje rozwikłać zagadkę
i pojmać zbrodniarza. Dobrze też, aby główny bohater był wyrazisty, a fabuła na tyle pogmatwana, żeby do końca lektury nie było wiadomo, kto zabił. Warto też dorzucić kota – wiadomo przecież nie od dziś, że kot jest dobry na wszystko, a jeżeli w dodatku jest charakterny to sukces gwarantowany. A co jeszcze dołożyć, jeżeli pisze się powieść sensacyjną (albo tworzy film tego gatunku) w latach 90.? Obowiązkowo wschodnią sztukę walki, w której mistrzem jest oczywiście nikt inny, jak główny bohater!
„Big Red Tequila” zawiera w sobie te wszystkie elementy. Główny bohater, mistrz tai-chi, po latach wraca do rodzinnego San Antonio, aby z dystansu przyjrzeć się zabójstwu swojego ojca, popełnionemu lata świetle wcześniej. W międzyczasie wikła się w coraz to nowe afery, ściąga na siebie coraz to nowe kłopoty (w tym obowiązkowo mafię), powala przeciwników trzema ruchami rodem z tai-chi, kilkukrotnie cudem unika śmierci, a wszystko pod bacznym, zblazowanym okiem czarnego kocura - Roberta Johnsona, który urasta do roli teksańskiego Behemota.
Jestem absolutnie zachwycona! Myślę, że podobne wrażenia po lekturze „Big Red Tequila” będzie miał każdy, kto wychowywał się na klasykach sensacji z lat 90. Cudowna, dla niektórych także sentymentalna, podróż w czasie. Idealna nie tylko na lato.
K. K-D