Zastanawiające jest, czy szukanie śladów swoich rodaków w historiach innych państw to przypadłość rdzennie polska? Trend ten rozpoczął się już wieki temu, gdy polski mnich, Wojciech Dembołecki, wysunął argumenty za tym, że Adam i Ewa rozmawiali w raju po polsku, i trwa nieprzerwanie do dziś, czego przykładem może być nowa książka wydawnictwa Znak zatytułowana „Bardzo polska historia wszystkiego”.
Książka składa się z dziewięciu rozdziałów poświęconych mniej lub bardziej polskim akcentom w historii, literaturze, filmie i sporcie. Większość tekstów została oparta na artykułach autora publikowanych w latach 2008-2012 na łamach miesięcznika „Focus Historia”. Zbiór ten jest co najmniej intrygujący, ale jak w każdym zbiorze znajdują się tutaj części lepsze i gorsze, na szczęście z przewagą tych pierwszych.
Bardzo przyjemne i merytoryczne rozdziały o Drakuli, Frankensteinie i Kubie Rozpruwaczu są bardzo wciągające, interesujący jest także rozdział o Kolumbie, mimo że oparty na mniej przekonywujących przesłankach historycznych. Zestawienie podobieństw jednej z głównych bogiń panteonu voodoo z naszą czczoną ponad wszystko Matką Boską Częstochowską jest tak jednakowo ciekawe i zaskakujące.
W toku czytania dowiadujemy się, że w Whitechapel, dzielnicy XIX-wiecznego Londynu dosłownie roiło się od Żydów polskiego pochodzenia, z których wielu wykazywało odchyły od psychicznej normy. Także pokrzepiające może być stwierdzenie, że słynny golem mógł być ulepiony z polskiej ziemi! Niewątpliwie znajdzie się wielu czytelników, którym podobne smaczki uprzyjemnią lekturę.
Na gorszą część książki składają się m. in. dociekania na temat podobieństwa portretu Stalina do wizerunku Mikołaja Przewalskiego, który jednak był bardziej Rosjaninem niż Polakiem, więc podobne dywagacje wydają się być ślepą uliczką. Podobnie ma się sprawa z chybioną opowieścią o polskim Bondzie, która polega na zebraniu wszystkich polskich akcentów i motywów związanych z Ianem Flemingiem, autorem książek o agencie 007, czy też z filmami o Bondzie, które nie zawsze miały odzwierciedlenie w prozie Fleminga. Po przeczytaniu tego rozdziału wysnuć można jedyny słuszny wniosek – Bond Polakiem z na pewno nie był. Tak samo mijające się z celem porównywanie wypraw polskich podróżników do perypetii filmowego Indiany Jonesa, w tym przytoczenie rozmowy młodego archeologa z jednego z odcinków serialu „Młody Indiana Jones”, w którym to został natchniony przez Bronisława Malinowskiego, którego przypadkiem spotkał.
Pomimo szumnie brzmiącego tytułu, autor nigdy nie miał zamiaru przekonać czytelnika, że Indiana Jones był Polakiem (pomijając fakt, że był jedynie postacią fikcyjną) i to jest minus zarówno tego jak i kilku innych rozdziałów zatytułowanych „X był Polakiem”. Podczas czytania tych rozdziałów może nasunąć się myśl, że ich tytuły mijają się z prawdą i ogólnie rzec biorąc formuła książki to bardziej chwyt marketingowy, w którym ciekawostki z naszych dziejów są miejscami wciskane na siłę, niż prawdziwe pokazanie powiązań naszych rodaków z historią powszechną.
Podsumowując, pomimo kilku zastrzeżeń, publikacja „Znaku” jest bardzo przyjemną lekturą nie tylko dla miłośników historii i z pewnością każdy Polak znajdzie w niej coś dla siebie. Nawet najgorsi zbrodniarze i okrutnicy, tacy jak Kuba Rozpruwacz czy Wład Drakula, po lekturze książki Adama Węgłowskiego wydadzą się w oczach czytelnika odrobinę lepsi i mniej potworni - wszak „dobre, bo Polskie”!
Michał Surmacz