1914. Rok końca świata. Paul Ham. Prószyński i S-ka 2015
„Dla Polaków I Wojna Światowa była prawdziwym błogosławieństwem. Są oczywiście publicyści, którzy uważają, iż tak odzyskana niepodległość powinna być powodem do wstydu, ale pieprzyć ich. Zabawy w cnotliwych miłośników ponadnarodowej idei uniwersalnej miłości między wszystkimi ludźmi, zwierzętami, roślinami i pierwotniakami zostawiam mieszkańcom bogatych i bezpiecznych krajów.”
Mniej więcej coś takiego zdarzyło mi się napisać rok temu, przy okazji recenzowania książki Michała Gołkowskiego „Stalowe szczury”. Cóż, dziś – m.in. dzięki lekturze „1914. Rok końca świata” Paula Hama – już bym tak ostro i jednoznacznie tego nie ujął. Ot, jedną z cudownych rzeczy w książkach jest to, że potrafią one niekiedy w sposób drastyczny zmienić sposób myślenia człowieka. Pokazują, że świat wcale nie jest czarno-biały, a dylemat, czy wolność narodu, do którego się przynależy, warta jest krwawej daniny w postaci milionów zabitych europejczyków, nie tak łatwo rozstrzygnąć.
Co więc takiego znalazło się w „1914. Rok końca świata”, iż na nowo spojrzałem na wspomniany przed chwilą problem?
W swojej książce Ham skupia się przede wszystkim na kwestiach politycznych, a nie militarnych. Dlatego miłośnicy szczegółowych opisów broni, pojazdów i taktyki wojennej mogą po lekturze „1914” poczuć się zawiedzeni. Zwłaszcza, iż prowadzona przez autora narracja kończy się tuż po powstrzymaniu niemieckiego blitzkriegu, a więc i o samej wojnie czytelnik niewiele przeczyta. Zamiast tego australijski historyk zabiera nas w podróż po salonach i gabinetach najbardziej wpływowych polityków, próbując pokazać, jak właściwie doszło obrócenia całego kontynentu w ruinę. Ham ukazuje praprzyczyny konfliktu, cofając się aż do 1871 i klęski Francji w starciu z Prusami. Autor analizuje postępowanie osób stojących na czele europejskich potęg, wystawiając im przy tym miażdżącą ocenę.
„1914” brutalnie obnaża ówczesnych rządzących: nie patriotów postawionych przed dramatycznymi wyborami, ale zdemoralizowane, ogłupione i egoistyczne elity, które wysyłając swoich rodaków na wojnę kierowały się wszystkim, tylko nie koniecznością i racją stanu. Co więc zadecydowało o wybuchu wojny? Przypadek, przerost ambicji, strach przed fikcyjnym zagrożeniem. Nawet jeśli niektórzy zdawali sobie sprawę z nadchodzącej katastrofy, byli zbyt miernymi politykami, by potrafili jej zapobiec.
Co jednak najważniejsze, „1914. Rok końca świata” może być rozpatrywany jako naprawdę ciekawy głos w dyskusji o współczesnym patriotyzmie. Dziełu Hama bliżej do bardzo długiego eseju historycznego niż książki stricte naukowej, a jego wydźwięk wykracza poza prostą opowieścią o I Wojnie Światowej. Nie jest to głos przeciwko państwom narodowym, ale ostrzeżenie przed ludźmi wykorzystującymi miłość do ojczyzny do ochrony własnych interesów. Jeśli bowiem ktoś jest w stanie bez mrugnięcia okiem posłać setki tysięcy swoich rodaków na rzeź, mówiąc przy tym o obowiązku i zaszczycie umierania za kraj, wtedy należy naprawdę uważnie przyjrzeć się jego rzeczywistym intencjom.
Kto bowiem w pierwszej kolejności musi radzić sobie z negatywnymi konsekwencjami decyzji podjętych przez tych na szczycie? Oczywiście maluczcy. I warto o tym pamiętać.