Świat podzielił się dwa. Z jednej strony Ci, którzy książkę Halber zrozumieli, z drugiej Ci, którzy nie zrozumieli nic.
To podobnie jak z wprowadzeniem do mojej magisterki. Mowa była o tym, że powinna mieć dwa wstępy, jeden dla tych, co z dumą nazywali siebie zwolennikami drugi dla tych, którzy z dumą prezentowali swój zagorzały sprzeciw. Tam rzecz tyczyła się Baader-Meinhof, tutaj chodzi o Alkoholizm i Alkoholika. No więc jest podobnie. Poraża mnie ten dochodzący z otchłani Internetu brak kontekstu dla tego, co napisała Pani Halber. Zadziwia mnie to, w jaki sposób i na jakich zasadach Użytkownik z Otchłani czuje się lepszy bo może. Pić. A oprócz tego cieszy mnie odbiór „Najgorszego”, cieszą Ci wszyscy, którzy potrafią się odnieść – nawet jeśli ich prywatny kontekst jest z goła odmienny.
Przeczytałam o wstydzie karmiącym duszę, o wmówionym poczuciu winy, które podkręca palnik, o próbach, o zagubieniu, o nieradzeniu, o ekwiwalentach pewności siebie, o palecie zamienników poczucia wartości, w której każdy kolor woła – Jak pięknie być sobą. O powrotach do domu kiedy doznaje się małych olśnień w odcieniach żółci i plwocin i o tych dużych kiedy zapadając się w fotelu zapadasz się w sobie.
Potem punkty przełomowe, cezury, odcinki czasu, który niespodziewanie dzieli nasze życie na przed i po. Potem pamięć – pamięć tego kogoś kto nam towarzyszył i cicho wtórował, potem tego który przeciskał się przez zbyt ciasne łono do trochę innego świata, potem tego, który mimo, że w sumie zawsze nas kopał, to jednak ten ostatni kopniak na coś się przydał.
Pamięć Najgorszego Człowieka na Świecie.
Możliwość utożsamienia się z bohaterem zawsze była dla mnie czymś nieocenionym, w przypadku książki Małgorzaty Halber mogę to jeszcze uzupełnić o coś, co nazwałabym przyczynkiem do zmiany. Tę zmianę poprzedzało wieloletnie pogubienie, oscylowanie na cienkiej granicy między wzruszeniem a smutkiem (patologicznym smutkiem), między niewiedzą uczuć a ich monstrualnym wylewem, między instynktem samozachowawczym a brakiem szacunku do siebie.
Tak naprawdę, wciąż się wzruszam i wciąż płaczę. Nie tylko dlatego, że posiadam punkt odniesienia w postaci własnej historii, nie tylko dlatego, że wciąż rządzi mną coś, co staram się okiełznać, nie tylko dlatego, że mogę się w słowach Halber odbić, ale też dlatego, że po przeczytaniu ostatniej strony mogłam tę książkę objąć, położyć na wysokości mostka i przytulić człowieka.
Marta Mantaj
To podobnie jak z wprowadzeniem do mojej magisterki. Mowa była o tym, że powinna mieć dwa wstępy, jeden dla tych, co z dumą nazywali siebie zwolennikami drugi dla tych, którzy z dumą prezentowali swój zagorzały sprzeciw. Tam rzecz tyczyła się Baader-Meinhof, tutaj chodzi o Alkoholizm i Alkoholika. No więc jest podobnie. Poraża mnie ten dochodzący z otchłani Internetu brak kontekstu dla tego, co napisała Pani Halber. Zadziwia mnie to, w jaki sposób i na jakich zasadach Użytkownik z Otchłani czuje się lepszy bo może. Pić. A oprócz tego cieszy mnie odbiór „Najgorszego”, cieszą Ci wszyscy, którzy potrafią się odnieść – nawet jeśli ich prywatny kontekst jest z goła odmienny.
Przeczytałam o wstydzie karmiącym duszę, o wmówionym poczuciu winy, które podkręca palnik, o próbach, o zagubieniu, o nieradzeniu, o ekwiwalentach pewności siebie, o palecie zamienników poczucia wartości, w której każdy kolor woła – Jak pięknie być sobą. O powrotach do domu kiedy doznaje się małych olśnień w odcieniach żółci i plwocin i o tych dużych kiedy zapadając się w fotelu zapadasz się w sobie.
Potem punkty przełomowe, cezury, odcinki czasu, który niespodziewanie dzieli nasze życie na przed i po. Potem pamięć – pamięć tego kogoś kto nam towarzyszył i cicho wtórował, potem tego który przeciskał się przez zbyt ciasne łono do trochę innego świata, potem tego, który mimo, że w sumie zawsze nas kopał, to jednak ten ostatni kopniak na coś się przydał.
Pamięć Najgorszego Człowieka na Świecie.
Możliwość utożsamienia się z bohaterem zawsze była dla mnie czymś nieocenionym, w przypadku książki Małgorzaty Halber mogę to jeszcze uzupełnić o coś, co nazwałabym przyczynkiem do zmiany. Tę zmianę poprzedzało wieloletnie pogubienie, oscylowanie na cienkiej granicy między wzruszeniem a smutkiem (patologicznym smutkiem), między niewiedzą uczuć a ich monstrualnym wylewem, między instynktem samozachowawczym a brakiem szacunku do siebie.
Tak naprawdę, wciąż się wzruszam i wciąż płaczę. Nie tylko dlatego, że posiadam punkt odniesienia w postaci własnej historii, nie tylko dlatego, że wciąż rządzi mną coś, co staram się okiełznać, nie tylko dlatego, że mogę się w słowach Halber odbić, ale też dlatego, że po przeczytaniu ostatniej strony mogłam tę książkę objąć, położyć na wysokości mostka i przytulić człowieka.
Marta Mantaj