Naprędce napisana historia. Ryszard Cichy. Poligraf 2016
Pierwsza samodzielna sprawa. Kradzież rozbójnicza.
Wyszła z kawiarni sama. Było ciemno, miała na sobie kurtkę z lisów. Kawałek dalej zbój przyłożył jej nóż do gardła. Zdjęła posłusznie lisy, łańcuszek i pierścionki. Zbój uciekł, a ona usiadła na chodniku i się rozpłakała. Na komendzie niewiele mogła powiedzieć, było ciemno, a portret pamięciowy wyszedł taki, że można byłoby zamknąć prawie każdego.
Karski zaczął od kawiarni. Usiadł sobie z szatniarką w szatni. Starsza pani pamiętała dziewczynę i jej piękną kurtkę.
- Czy ktoś za nią wyszedł? - pytał Karski.
- A bo co? Coś nie tak?
- Ktoś na ulicy zabrał jej te lisy - odparł Karski. - Nie wyszedł za nią ktoś?
- A tak, wyszedł, wyszedł, wybiegł prawie. Dryblas taki, tak się spieszył, że dowód osobisty zgubił. - Pogrzebała w szpargałach pod ladą szatni i wręczyła Karskiemu zgubiony dowód.
Za godzinę Karski wiedział już od dziewczyny, że zbój i ten na zdjęciu w dowodzie to ta sama osoba. Zamieszkały we wsi Czosnowo pod Warszawą.
Była sobota wieczór. Karski pojechał do swoich rodziców.
- Tato pożycz mi na jutro auto, muszę coś przewieźć.
Pożyczył od ojca trabanta. Następnego dnia rano z fasonem i dymem spalin wjechał na podwórko w Czosnowie. Zbój miał ze dwa metry wzrostu, ważył pewnie z kwintal i z zaciekawieniem przyglądał się szczuplakowi w zielonej kurteczce.
- Czego tu! - warknął zbój.
- Dzień dobry - odpowiedział Karski.
- Czego, pytam.
- Milicja - Karski pokazał legitymację.
- Spierdalaj!
- Jesteś zatrzymany.
- Powiedziałem spierdalaj!
Karski podszedł do zbója.
- Pojedziesz ze mną.
Zbój osiągnął milczący stan zdumienia. Patrzył to na Karskiego, to na Trabanta, Wreszcie wybuchnął śmiechem.
- Tym mnie kurwa zawieziesz?! - Śmiał się coraz głośniej.
- Ręce! - Karski przerwał śmiech zbójowi.
Zbój nagle wyciągnął ręce w kierunku twarzy Karskiego. Wyglądało to tak, jakby chciał złapać Karskiego za szyję albo poły kurtki. Teraz wszystko rozegrało się w ciągu kilku sekund. Karski zszedł krok w tył na lewo, pociągnął rękę atakującego w kierunku ataku, kopnął w zgięcie kolana od tyłu, twarz zbója chlapnęła w świeżne błoto. Zatrzasnęły się kajdanki. To poszło najgorzej, robił to pierwszy raz w życiu. Pomogła mu adrenalina.
- Kurwaaa! - ryczał zbój, na łańcuchu miotał się ujadający pies, zza płotu z sąsiedniego podwórka ktoś przyglądał się z otwartymi ustami. Karski ledwo zmieścił zbója na przednim siedzeniu Trabanta. Zapięte z tyłu kajdanki powodowały, że zbój siedział z głową opartą na półce pod przednią szybą. Karski pędził do komendy, dwusów ryczał na wysokich obrotach.
Po drodze zbój tylko raz się odezwał:
- Puść mnie, kurwa.
- Zaraz Cię puszczę.
Podjechał do komendy, posadził zbója na przejściówce. Dyżurny przez okno zobaczył Trabanta.
- Mydelniczką go przewiózł - powiedział głośno, a potem przyszedł obejrzeć zbója. Stanął na przeciwko po drugiej stronie krat.
- Co Ty taki ubłocony? - spytał zbója.
- Ten młody mnie pobił - poskarżył się zbój.
- Aaaa, pobił... i co? - dyżurny udawał zainteresowanego.
- Chcę złożyć skargę o pobiciu, na protokół - zbój odzyskiwał pewność w głosie.
- Aaa, protokół. Przynieście mi długopis! - krzyknął dyżurny w stronę dyżurki.
Z dyżurki wyszedł milicjant i zapytał poważnie:
- Długopis normalny czy ten większy?.
- Duży przynieś - odpowiedział oficer dyżurny.
Za chwilę milicjant wyszedł z dyżurki, trzymał w ręku pałkę szturmową długości metra. Podał pałkę oficerowi z uśmiechem:
- Dobry długopis?
- O tak... W sam raz.
Zbój oniemiał.
- Ja już nie chcę składać skargi! - płaczliwie prosił.
Ale było zapóźno... (...)