Kilka słów o kotach. Magdalena Ciechańska. Felieton

Kilka słów o kotach

 

Jedną z najpopularniejszych książek mijającego roku jest najnowsza powieść Doroty Masłowskiej Kochanie, zabiłam nasze koty. Promocyjny gwar powoli opada, została powieść i skrajnie różne recenzje. Niektóre z nich wynoszą Masłowską pod niebiosa i określają jej najnowsze dzieło mianem „najmocniejszego”, inne nie kryją rozczarowania kryzysem twórczym autorki. Nie brak ani zachwytów, ani złośliwości. Tak istotne różnice w odbiorze powieści świadczą o tym, że jesteśmy świadkami dużej zmiany. Czytelnik spotyka się z nową jakością, czymś  nietypowym dla twórczości Masłowskiej.

Odczytanie powieści jako „najmocniejszej” to chyba nieporozumienie. Odnoszę wrażenie, że jest przeciwnie - spokojna narracja, bez nagłych zwrotów akcji, wszystko „zgodnie z planem”. Trudno dopatrzeć się także szaleństw językowych. Zamysłem pisarki było zdaje się wyzyskanie na potrzeby literatury języka portali społecznościowych, kalkującego obce konstrukcje (co autorka podkreślała wyraźnie podczas promocji książki: „Aktualnie mam więc nadzieję że będą lubili Państwo moją nową książkę. I że zrobi ona Państwa dzień”). Bohaterki powieści są nijakie, fabuła dość przewidywalna, żarty językowe raczej nie śmieszą (a miały!), pojawiająca się w toku akcji Masłowska nie jest już żywiołową MC Doris na rowerze, ostrze krytyki też już się stępiło… Dobrze to, czy źle? Pisarka widocznie sama czuje, że jest nie najlepiej, skoro wokół książki (i w niej samej) narosło mnóstwo usprawiedliwień w rodzaju: „wiem, że piszę kiepsko, ale muszę to napisać, wybaczcie”.

I ja jestem skłonna wybaczyć. Czytelnik domaga się wciąż tej samej świeżości i bezczelności spojrzenia nastolatki (którą Masłowska już nie jest) oraz językowej brawury na najwyższym poziomie. Tymczasem posunięta do granic możliwości eksploatacja języka i jej apogeum w Pawiu… prawdopodobnie jest niepowtarzalna. Problem polega na tym, że pisarka ma już inną optykę świata, a wciąż próbuje wyzyskiwać - najwyraźniej już wypalone - środki wyrazu, tj. językowe szaleństwo. Studium samotności człowieka, którym niewątpliwie jest ta powieść, świetnie wypada natomiast we fragmentach o poetyce onirycznej, w konwencji snu. Pomysł połączenia bohaterów w archetypalnej przestrzeni oceanu, w sennej rzeczywistości, pokazuje istotę tragedii osamotnienia – mimo że wszystkich łączy ta sama ludzka natura, nie istnieje porozumienie, nie ma możliwości kontaktu. Zostają tylko śmieci na dnie oceanu – jedyny wytwór współczesnej kultury.

Myślę, że „gdzieś tędy droga” i nie w brawurze językowej, a w symbolach i oniryzmie można odnaleźć pozytywne cechy tej powieści. Być może jest to początek przeobrażeń twórczości Masłowskiej i zmiany okażą się trwałe. Chyba że za siedem lat żądni szaleństwa czytelnicy doczekają się Naprawdę Pawia królowej 134 i wszyscy zapomną o sprawie.


Magdalena Ciechańska 


Konkursy

Konkurs z Wydawnictwem Mięta i Literatura
Czas trwania: 19-03-2024 - 24-03-2024
Postaw mi kawę na buycoffee.to