Campy czy trashy? Kontrowersyjna sesja modowo-literacka. Magdalena Ciechańska. Felieton

Jakiś czas temu środowiskiem literackim wstrząsnęła nietypowa sesja modowa, opublikowana w artystycznym magazynie „Vice”. Modelki, które pozowały do zdjęć, brały jednocześnie udział w inscenizacji scen śmierci pisarek-samobójczyń: Sylvii Plath, Virginii Woolf, Charlotte Perkins Gilman, Dorothy Parker, Sanmao, Iris Chang i Elise Cowen. Każde zdjęcie zostało opatrzone nazwiskiem pisarki, datą i miejscem jej śmierci oraz notką o ubraniach jakie ma na sobie modelka. Jako ekstremalnie kontrowersyjny określono pomysł z opisem markowych pończoch, na których w inscenizacji „wiesza się” modelka udająca Sanmao.

Entuzjaści nietypowej sesji podkreślają jej walory artystyczne, nieszablonowość, siłę, z jaką zmusza odbiorcę do refleksji. Przeciwnicy natomiast zarzucają twórcom zdjęć przekroczenie granicy dobrego smaku, a nawet przyzwoitości. Poważnym uchybieniem wydaje się również całkowite pominięcie dorobku twórczego pisarek, o którym wielu ludzi zapomina skupiwszy się na kontrowersjach związanych z życiem i śmiercią literatek.

Gdzieś tu w moim odczuciu tkwi punkt zapalny. Być może zdjęcia nie wywołałyby aż takiego oburzenia, gdyby zamiast wzmianek o markach ubrań były one opatrzone fragmentami utworów zmarłych pisarek. Tym, co może boleć odbiorcę, jest zdegradowanie sacrum (literatury) na rzecz profanum (mody). Ubiór i moda, choć niewątpliwie są dziedziną sztuki, nie mają aż tak wysokiej pozycji jak pisarstwo, zwłaszcza to z najwyższej półki. Ja także, choć mam się za osobę otwartą i uznaję sesję za wymagające intelektualnie i emocjonalnie przedsięwzięcie, poczułam się w jakiś sposób dotknięta zdegradowaniem ulubionej pisarki do sukienki czy płaszcza nic-mnie-nie-obchodzi-jakiej marki. Możemy wyobrazić sobie reakcję odbiorców na reklamę kuchenki sygnowanej nazwiskiem Plath. Mniej więcej tego samego kalibru jest kontrowersja w przypadku Sanmao i feralnych pończoch. Moje odczucia plasują się gdzieś blisko niesmaku, a jednocześnie zaciekawienia, jednak chęć zmierzenia się z intelektualnym wyzwaniem przeważyła i oglądałam sesję wielokrotnie, poddając się różnym emocjom. Trudno powiedzieć, czy sesja jest „campy” czy też mocno otarła się o kicz. Z pewnością kiczowaty byłby przypadek Plath i reklamy kuchenki, albo – wyobraźmy sobie – kąpieliska pod patronatem Woolf.
Nasuwa się pytanie, czy moda, jako dziedzina sztuki, może być traktowana tak samo jak przedmiot użytkowy.

Cóż, w tym wypadku tak, gdyż nie jest to moda haute couture. Intencje twórców sesji odbieram zaś jako chęć wywołania szoku, ale szoku nie w stylu campy, raczej bliskiego oburzeniu. Jest to zabieg bardzo ryzykowny, gdyż od świętego oburzenia jest tylko krok do głębokiego kiczu.

    

 Magdalena Ciechańska